Komentarze i galeria po XII etapie rajdu Dakar 2013

Gerard De Rooy:
- Zapowiadał się dobry dzień, ale już po 15-20 minutach jazdy złapaliśmy gumę. Zjeżdżaliśmy ostro w dół i nie udało mi się ominąć dużej skały. To było głupie, ale reszta poszła już wspaniale. Na wydmach nie mieliśmy żadnych problemów. W jednym miejscu jechaliśmy na dwóch kołach – będą z tego ładne zdjęcia! Co dalej? Zamierzamy dalej naciskać i czekać, aż problemy spotkają innych. Dziś każdy z nas mógł wielokrotnie przebić oponę. Nam raz się udało i straciliśmy przez to 6 minut. Do pierwszego miejsca tracimy godzinę, więc ciężko będzie to nadrobić, ale wszystko się może zdarzyć – ich też może spotkać taki sam problem jak mnie. Do drugiego i trzeciego miejsca tracimy pół godziny (a tak naprawdę tylko 6 minut – przyp. AK) – dwie wymiany kół to pół godziny. Patrząc realistycznie, druga i trzecia lokata są jeszcze w naszym zasięgu, ale z pierwszą będzie ciężko. Ale my nigdy się nie poddajemy!

Robby Gordon:
- Poszło dobrze. Niestety straciliśmy dużo czasu, zakopując się checkpoincie, który był wyznaczony na wierzchołku wydmy. Gdy tylko zatrzymaliśmy się, utknęliśmy na amen. Straciliśmy jakieś 10 minut. Ale jeśli nie udało się dzisiaj, to uda się jutro... Zostało już tylko kilka oesów i zamierzam je wszystkie zwyciężyć! Kellon wykonał dziś znakomitą robotę. Szkoda, że się zakopaliśmy. Napęd na tył sprawuje się znakomicie na wydmach tak długo, jak masz dobry moment obrotowy, ale gdy się zatrzymasz, to już po tobie. Szkoda, że odwołali dwa wcześniejsze oesy, ponieważ mielibyśmy szansę na pierwszą dziesiątkę.

Stephane Peterhansel:
- Na trasie było trochę wydm, były partie bardzo szybkie. Niestety na ostatnim paśmie wydm zakopaliśmy się i straciliśmy około 8-10 minut. Nie wiem ile dokładnie. Musieliśmy obniżyć ciśnienie w oponach, wyjąć trapy, autem ruszałem trzy lub cztery razy... Było trochę nerwów, ale potem już było OK. Oczywiście, czuję już zapach zwycięstwa, ale mam w pamięci dwa Dakary, które przegrałem w ostatnim dniu. Wszystko jeszcze może się zdarzyć. Mogę popełnić błąd, mogę mieć awarię. Zostały jeszcze dwa dni.

Ruben Faria:
- Startowałem dziś jako 10. Zaczęło się nie najlepiej, bo już na dojazdówce uszkodziłem osłonę koła. „Świetny początek dnia” - pomyślałem... Na początku oesu jechałem ostrożnie, ponieważ na trasie było mnóstwo skał i kamieni. Zaatakowałem dopiero na wydmach. Finiszowałem jako drugi, więc był to jednak mój dobry dzień. Jestem bardzo zadowolony z mojej współpracy z Cyrilem i cieszę się z własnego wyniku. Ale zostały jeszcze 2 dni rajdu, a na Dakarze jednego dnia się uśmiechasz, a drugiego dopada cię pech... Tak stało się z Casteu i Painem, dlatego swój uśmiech zachowuję na sam koniec rajdu. Ale póki co, jest dobrze.

Cyril Despres:
- Z początku etap nie był zbyt miły, jechaliśmy bardzo szybko. Ale na drugiej części oesu wjechaliśmy pomiędzy ogromne góry pokryte piaskiem i wielkie doliny, gdzie ważna stała się nawigacja. Nie chciałem dziś prowadzić, więc pozwoliłem innym odjechać. Dziś najważniejsze było dla mnie, by pomóc Rubenowi Farii. On nieustannie mnie wspiera od 2010 roku, więc dziś to ja chciałem mu pomóc, by utrzymał drugie miejsce w „generalce”. Myślę, że dobrze pojechał i to mnie cieszy.

Adam Małysz:
- Na początek mieliśmy trudną, 400-kilometrową dojazdówkę przez bardzo wysokie góry. Przekroczyliśmy wysokość 4700 metrów, a na start do oesu zjechaliśmy na 2600 metrów. Nie zaczęliśmy odcinka najlepiej, bo w kurzu za innymi samochodami pojechaliśmy prosto. Zjechaliśmy do wąwozu i musieliśmy wracać na trasę. W tym momencie minął nas Australijczyk w Toyocie i dwa Mini. Oni również znaleźli się w wąwozie, ale pojechali dołem. My podjechaliśmy na górę - i wtedy rywale wyprzedzili nas o parę minut. Na pierwszym waypoincie zajmowaliśmy 30. miejsce. Dojechaliśmy do wydm. Pierwsze wydmy pokonaliśmy na wysokim ciśnieniu w kołach. Przed drugim pasem wydm, na 194. kilometrze już zmniejszyliśmy ciśnienie, bo nie było żartów. Przejechaliśmy bez zakopania samochodu i jestem super zadowolony.
Do mety pozostały dwa dni. Końcówka Dakaru jest najgorsza. Wydaje się, że to już z górki. Każdy jedzie rozkojarzony i wtedy łatwo o błędy. Czekają nas jeszcze dwa trudne etapy. Trzeba skoncentrować się na każdym z nich, nie myśleć o mecie, jechać spokojnie i z głową.

Łukasz Łaskawiec:
- Dzisiejszy etap był dla mnie bardzo pechowy. Na początku jechało mi się świetnie, trzymałem dobre, szybkie tempo, które dawało mi pierwszą lokatę na punktach kontroli czasu. Między 6 i 7 waypointem, czyli w końcowej partii odcinka musiałem się jednak zatrzymać. Okazało się, że starła się zupełnie nowa, założona wczoraj zębatka i silnik nie mógł przenieść napędu na tylne koła. Nie miałem ze sobą tej części i musiałem czekać na jej dostarczenie przez ekipę Grzegorza Barana, który startuje ciężarówką i któremu chciałbym za pomoc bardzo podziękować. Po naprawie odpaliłem quada i dojechałem do mety. Czuję ogromną, sportową złość - na dwa dni przed zakończeniem rajdu przydarzyła się awaria, która praktycznie wykluczyła mnie z walki o podium w generalce. Nie zamierzam się jednak poddawać. Jutro wstanę, wsiądę na quada i będę walczył tak,  jakby dzisiejsze wypadki nie miały miejsca.

Robert Jachacy:
- Tak naprawdę to u nas jest już 18.01 - 1,30 w nocy. Bardzo ciężki dzień za nami. Ciężki sam w sobie, a dla biorących udział w tej zabawie po dwóch tygodniach ganiania się po pustyni wyjątkowo ciężki.
Zerwaliśmy się rano i popędziliśmy na pobliski odcinek specjalny:-). Było do niego tylko 400 km w tym przekroczenie granicy Argentyna - Chile i przejazd przez góry na wysokości ponad 5.000 m n.p.m.
Na granicy zabrali nam dobre orzeszki (dwie paczki), a na 5 tys. wysokości trochę odcinało nam tlen, więc trzeba było się kontrolować. Dopiero o 13.20 ruszyliśmy się ścigać, mimo że jazdy po tych 400 km mieliśmy już delikatnie dosyć (dla Tych co nie wiedzą - oparcia foteli rajdowych nie ustawia się tak jak w cywilnym aucie - siedzi się jak na krześle).
Odcinek miał 318 km i wszystkie możliwe rodzaje nawierzchni. Dystans ten pokonaliśmy w 7 godzin i 20 minut. Raz zakopaliśmy się na wydmach. Szybko z pomocą przyszedł nam Hiszpan. Wyciągnął nas na linie z dołu, w którym siedzieliśmy.
My też zrobiliśmy dobre uczynki dzisiaj. W ramach rekompensaty wyciągnęliśmy zakopanego Hiszpana - innego niż ten który nas wyciągał no i pomogliśmy naszemu zepsutemu rodakowi - Łokerowi. Potem urwaliśmy na wydmach drugi błotnik.
Straszną mamy ochotę dojechać do mety. Zostały jeszcze dwa dni ścigania. Włoscy mechanicy obok mojego namiotu puszczają fajną muzykę. Przed chwilą zapytałem, czy mogą trochę przyciszyć …jak to Makarony - nie gadają w żadnym języku oprócz swojego... i zrobili głośniej:-). Wolę muzykę przynajmniej zagłusza warczące agregaty.

Rafał Sonik:
-  Wyprzedziłem ośmiu quadowców i chyba 20 motocyklistów. Jazda w tumanach pyłu kosztowała mnie jednak sporo sił. Na szczęście wynik jest dobry. Piąte miejsce pozwala wierzyć, że jutro będzie się jechać znacznie przyjemniej. Sebastian Husseini mówił mi, że jego Honda może jechać nawet 125 km/h. Moja prędkość w najlepszym wypadku sięga 110 km/h. Jak powiedział mi jeden z dakarowych wyjadaczy, nie mogąc utrzymać dobrego tempa na prostych, nie mam szans na wygranie etapu. Nawet idealną jazdą po wydmach nie nadrobię takiej straty czasu.

fot. X-Raid, orlenteam.pl, Maragni M. / KTM Images, Honda, Dessoude, ASO, DPPI, Speedbrain, Marian Chytka, Robb Pritchard, Jacek Bonecki, SPEED Racing, Red Bull, Maindru Photo

 

 

Gerard De Rooy:

- Zapowiadał się dobry dzień, ale już po 15-20 minutach jazdy złapaliśmy gumę. Zjeżdżaliśmy ostro w dół i nie udało mi się ominąć dużej skały. To było głupie, ale reszta poszła już wspaniale. Na wydmach nie mieliśmy żadnych problemów. W jednym miejscu jechaliśmy na dwóch kołach – będą z tego ładne zdjęcia! Co dalej? Zamierzamy dalej naciskać i czekać, aż problemy spotkają innych. Dziś każdy z nas mógł wielokrotnie przebić oponę. Nam raz się udało i straciliśmy przez to 6 minut. Do pierwszego miejsca tracimy godzinę, więc ciężko będzie to nadrobić, ale wszystko się może zdarzyć – ich też może spotkać taki sam problem jak mnie. Do drugiego i trzeciego miejsca tracimy pół godziny (a tak naprawdę tylko 6 minut – przyp. AK) – dwie wymiany kół to pół godziny. Patrząc realistycznie, druga i trzecia lokata są jeszcze w naszym zasięgu, ale z pierwszą będzie ciężko. Ale my nigdy się nie poddajemy!



Robby Gordon:

- Poszło dobrze. Niestety straciliśmy dużo czasu, zakopując się checkpoincie, który był wyznaczony na wierzchołku wydmy. Gdy tylko zatrzymaliśmy się, utknęliśmy na amen. Straciliśmy jakieś 10 minut. Ale jeśli nie udało się dzisiaj, to uda się jutro... Zostało już tylko kilka oesów i zamierzam je wszystkie zwyciężyć! Kellon wykonał dziś znakomitą robotę. Szkoda, że się zakopaliśmy. Napęd na tył sprawuje się znakomicie na wydmach tak długo, jak masz dobry moment obrotowy, ale gdy się zatrzymasz, to już po tobie. Szkoda, że odwołali dwa wcześniejsze oesy, ponieważ mielibyśmy szansę na pierwszą dziesiątkę.

Stephane Peterhansel:

- Na trasie było trochę wydm, były partie bardzo szybkie. Niestety na ostatnim paśmie wydm zakopaliśmy się i straciliśmy około 8-10 minut. Nie wiem ile dokładnie. Musieliśmy obniżyć ciśnienie w oponach, wyjąć trapy, autem ruszałem trzy lub cztery razy... Było trochę nerwów, ale potem już było OK. Oczywiście, czuję już zapach zwycięstwa, ale mam w pamięci dwa Dakary, które przegrałem w ostatnim dniu. Wszystko jeszcze może się zdarzyć. Mogę popełnić błąd, mogę mieć awarię. Zostały jeszcze dwa dni.

Ruben Faria:

- Startowałem dziś jako 10. Zaczęło się nie najlepiej, bo już na dojazdówce uszkodziłem osłonę koła. „Świetny początek dnia” - pomyślałem... Na początku oesu jechałem ostrożnie, ponieważ na trasie było mnóstwo skał i kamieni. Zaatakowałem dopiero na wydmach. Finiszowałem jako drugi, więc był to jednak mój dobry dzień. Jestem bardzo zadowolony z mojej współpracy z Cyrilem i cieszę się z własnego wyniku. Ale zostały jeszcze 2 dni rajdu, a na Dakarze jednego dnia się uśmiechasz, a drugiego dopada cię pech... Tak stało się z Casteu i Painem, dlatego swój uśmiech zachowuję na sam koniec rajdu. Ale póki co, jest dobrze.

 

Cyril Despres :

- Z początku etap nie był zbyt miły, jechaliśmy bardzo szybko. Ale na drugiej części oesu wjechaliśmy pomiędzy ogromne góry pokryte piaskiem i wielkie doliny, gdzie ważna stała się nawigacja. Nie chciałem dziś prowadzić, więc pozwoliłem innym odjechać. Dziś najważniejsze było dla mnie, by pomóc Rubenowi Farii. On nieustannie mnie wspiera od 2010 roku, więc dziś to ja chciałem mu pomóc, by utrzymał drugie miejsce w „generalce”. Myślę, że dobrze pojechał i to mnie cieszy.

Adam Małysz:

- Na początek mieliśmy trudną, 400-kilometrową dojazdówkę przez bardzo wysokie góry. Przekroczyliśmy wysokość 4700 metrów, a na start do oesu zjechaliśmy na 2600 metrów. Nie zaczęliśmy odcinka najlepiej, bo w kurzu za innymi samochodami pojechaliśmy prosto. Zjechaliśmy do wąwozu i musieliśmy wracać na trasę. W tym momencie minął nas Australijczyk w Toyocie i dwa Mini. Oni również znaleźli się w wąwozie, ale pojechali dołem. My podjechaliśmy na górę - i wtedy rywale wyprzedzili nas o parę minut. Na pierwszym waypoincie zajmowaliśmy 30. miejsce. Dojechaliśmy do wydm. Pierwsze wydmy pokonaliśmy na wysokim ciśnieniu w kołach. Przed drugim pasem wydm, na 194. kilometrze już zmniejszyliśmy ciśnienie, bo nie było żartów. Przejechaliśmy bez zakopania samochodu i jestem super zadowolony.
Do mety pozostały dwa dni. Końcówka Dakaru jest najgorsza. Wydaje się, że to już z górki. Każdy jedzie rozkojarzony i wtedy łatwo o błędy. Czekają nas jeszcze dwa trudne etapy. Trzeba skoncentrować się na każdym z nich, nie myśleć o mecie, jechać spokojnie i z głową.

 

 

Łukasz Łaskawiec:

- Dzisiejszy etap był dla mnie bardzo pechowy. Na początku jechało mi się świetnie, trzymałem dobre, szybkie tempo, które dawało mi pierwszą lokatę na punktach kontroli czasu. Między 6 i 7 waypointem, czyli w końcowej partii odcinka musiałem się jednak zatrzymać. Okazało się, że starła się zupełnie nowa, założona wczoraj zębatka i silnik nie mógł przenieść napędu na tylne koła. Nie miałem ze sobą tej części i musiałem czekać na jej dostarczenie przez ekipę Grzegorza Barana, który startuje ciężarówką i któremu chciałbym za pomoc bardzo podziękować. Po naprawie odpaliłem quada i dojechałem do mety. Czuję ogromną, sportową złość - na dwa dni przed zakończeniem rajdu przydarzyła się awaria, która praktycznie wykluczyła mnie z walki o podium w generalce. Nie zamierzam się jednak poddawać. Jutro wsta, wsią na quada i będę walczył tak, jakby dzisiejsze wypadki nie miały miejsca.

 

Robert Jachacy:

- Tak naprawdę to u nas jest już 18.01 - 1,30 w nocy. Bardzo ciężki dzień za nami. Ciężki sam w sobie, a dla biorących udział w tej zabawie po dwóch tygodniach ganiania się po pustyni wyjątkowo ciężki.
Zerwaliśmy się rano i popędziliśmy na pobliski odcinek specjalny:-). Było do niego tylko 400 km w tym przekroczenie granicy Argentyna - Chile i przejazd przez góry na wysokości ponad 5.000 m n.p.m.
Na granicy zabrali nam dobre orzeszki (dwie paczki), a na 5 tys. wysokości trochę odcinało nam tlen, więc trzeba było się kontrolować. Dopiero o 13.20 ruszyliśmy się ścigać, mimo że jazdy po tych 400 km mieliśmy już delikatnie dosyć (dla Tych co nie wiedzą - oparcia foteli rajdowych nie ustawia się tak jak w cywilnym aucie - siedzi się jak na krześle).
Odcinek miał 318 km i wszystkie możliwe rodzaje nawierzchni. Dystans ten pokonaliśmy w 7 godzin i 20 minut. Raz zakopaliśmy się na wydmach. Szybko z pomocą przyszedł nam Hiszpan. Wyciągnął nas na linie z dołu, w którym siedzieliśmy.
My też zrobiliśmy dobre uczynki dzisiaj. W ramach rekompensaty wyciągnęliśmy zakopanego Hiszpana - innego niż ten który nas wyciągał no i pomogliśmy naszemu zepsutemu rodakowi - Łokerowi. Potem urwaliśmy na wydmach drugi błotnik.
Straszną mamy ochotę dojechać do mety. Zostały jeszcze dwa dni ścigania. Włoscy mechanicy obok mojego namiotu puszczają fajną muzykę. Przed chwilą zapytałem, czy mogą trochę przyciszyć …jak to Makarony - nie gadają w żadnym języku oprócz swojego... i zrobili głośniej:-). Wolę muzykę przynajmniej zagłusza warczące agregaty.

Rafał Sonik:

- Wyprzedziłem ośmiu quadowców i chyba 20 motocyklistów. Jazda w tumanach pyłu kosztowała mnie jednak sporo sił. Na szczęście wynik jest dobry. Piąte miejsce pozwala wierzyć, że jutro będzie się jechać znacznie przyjemniej. Sebastian Husseini mówił mi, że jego Honda może jechać nawet 125 km/h. Moja prędkość w najlepszym wypadku sięga 110 km/h. Jak powiedział mi jeden z dakarowych wyjadaczy, nie mogąc utrzymać dobrego tempa na prostych, nie mam szans na wygranie etapu. Nawet idealną jazdą po wydmach nie nadrobię takiej straty czasu.

Oceń ten artykuł
(0 głosów)