Mercedes W 463 - Wojciech Tolak (2007)

październik 08, 2010
W off-roadowym środowisku rajd Berlin-Wrocław owiany jest zasłużoną legendą. Siedem dni zmagań, blisko 1500 kilometrów w terenie, kilkaset maszyn na starcie. Jedni walczą o każdą sekundę, inni opalają się, gdy już znudzi im się jechać. Tylko tutaj zdarza się, że do zawodników strzelają z czołgów – oczywiście przez przypadek, ale zdarzyło się to naprawdę! Nigdzie indziej w Europie off-roaderzy nie pokonują tak długiej trasy, w tak ciężkim terenie i w tak doborowym towarzystwie. Od paru lat naszym etatowym reprezentantem na tym rajdzie jest polska załoga Wojciech Tolak – Maciej Szurkowski, startująca charakterystycznym białym Mercedesem G z rejestracją F1 Wilk.

Wojciech Tolak zakochał się w off-roadzie ponad 10 lat temu, gdy kupił poczciwego UAZ-a. Niedługo potem odkrył, że w pobliżu jego miejsca  zamieszkania, co roku – w wielkiej tajemnicy i przy znikomym zainteresowaniu polskich mediów – odbywa się znany w całej Europie (tylko nie w Polsce) rajd Berlin-Wrocław. Wraz ze swoimi kolegami wybrał się,  by zobaczyć w akcji najlepszych off-roaderów Starego Kontynentu i... spróbować swych sił na fragmentach trasy, którą organizatorzy wytyczają na polskich poligonach wojskowych. Z każdym przejechanym metrem w terenie pan Wojciech utwierdzał się w przekonaniu, że chce tu wrócić, ale za kierownicą lepszego auta niż UAZ. Rosyjska maszyna, choć – jak niektórzy mówią – ma duszę i dzielnie poczyna sobie na bezdrożach, nie była jednak w stanie pokonać choćby jednego etapu Berlin-Wrocław. Wybór nowego auta nie nastręczał trudności. Większość zachodnioeuropejskich załóg startowała w rajdzie zmodyfikowanymi Mercedesami G i właśnie taką terenówkę postanowił kupić polski zawodnik. Niebawem pojawiła się okazja – pod Stuttgartem ktoś planował sprzedać białą „Gelendę” z rajdową przeszłością...

Pan Wojciech długo się nie zastanawiał i wkrótce stał się nowym właścicielem „Wilka” (tak nazywane są Mercedesy G w niemieckiej armii). Dopiero wiele lat później dowiedział się, jak długą i pełną przygód historię ma na swym koncie to właśnie auto.

Jego pierwszym właścicielem był Klaus Leiner – organizator rajdu Berlin-Wrocław, będący niegdyś szefem ekipy serwisowej słynnej Jutty Kleinschmidt. W jego rękach biały Mercedes nie miał chwili wytchnienia. Przemierzył cały świat, startował w ekstremalnej Transylwanii, organizował pierwsze edycje rajdu Berlin-Wrocław. Niemal w ogóle nie widział asfaltu, a gdy już zdarzyło mu się pojawić w mieście, to... zderzył się z tramwajem! Po długich latach wyczerpującej eksploatacji, trafił – wydawałoby się już w roli emeryta – w ręce starszego pana, ale nie zabawił u niego na długo. Wkrótce został sprzedany nowemu właścicielowi z Niemiec, który przez następnych kilka lat znów bezlitośnie eksploatował go na kolejnych edycjach rajdu. Aż wreszcie trafił w ręce pana Wojciecha. Nie było innej możliwości – starty w Berlin-Wrocław były jego życiowym przeznaczeniem...

- Wkrótce po sfinalizowaniu transakcji, pełen zapału wybrałem się na jazdę próbną po poligonie wojskowym w okolicach Zielonej Góry – opowiada Wojciech Tolak. – Mocno przebudowane auto nęciło do coraz szybszej jazdy, co nagle skończyło się efektowną śrubą w powietrzu przy prędkości 120 km/h i niekontrolowanym, twardym lądowaniem, które niejednego zniechęciłoby do dalszego uprawiania off-roadu. Zdarzenie to nauczyło mnie zdrowego rozsądku i rozbudziło szacunek do tego samochodu. Chociaż przy lądowaniu „Wilk” mocno ucierpiał, zdołał jednak wrócić do domu o własnych siłach.

Odtąd zaczęła się przebudowa i modernizacja auta, którego niemal każda część – po latach ostrego „rajdowania” – była mocno nadwerężona i mało już funkcjonalna. Większość prac wzięła na siebie niemiecka firma ORC ze Stuttgartu, specjalizująca się w sporcie off-roadowym.

Na pierwszy ogień poszło „wymęczone” zawieszenie, w którym zastosowano wyższe i mocniejsze sprężyny, a przy każdym z kół – po dwa (regulowane) amortyzatory Bilstein. Auto porusza się na oponach BFGoodrich MT w rozmiarze 255/85R16, które są nałożone na felgi zakupione w ORC. W odróżnieniu od oryginału przy tylnych kołach zamontowano hamulce tarczowe, które znacząco poprawiły skuteczność hamowania.

Silnik samochodu uszczelniono i doposażono w filtr powietrza K&N oraz snorkel, który pozwala obecnie bez strachu pokonywać brody o głębokości nawet 120 cm. Mercedes nie boi się bezpośrednio kontaktu z przeszkodami, ponieważ niemal z każdej strony chroniony jest przez odporne zderzaki oraz osłony (m.in. pod silnikiem i zbiornikiem paliwa). W razie problemów pomocą służy mu wyciągarka Warn 9000 zamontowana z przodu, której sterowanie przeniesiono do kabiny.

BW_07_1781Załoga samochodu podczas rajdu może czuć się bezpiecznie za sprawą mocnej rurowej klatki, która otacza ich fotele. Klatka nie wygląda zbyt masywnie, jej rury są stosunkowo cienkie, ale za to posiada homologację FIA. Zawodnicy nie mają powodu do obaw, bo nawet w przypadku dużej kraksy chronieni są dodatkowo przez fotele kubełkowe Königa i sześciopunktowe homologowane pasy bezpieczeństwa Schrot. Na wyposażenie rajdowej kabiny składają się ponadto m.in. metromierze Terratrip, odbiornik GPS Garmin, profesjonalny interkom Peltora oraz mnóstwo innych drobiazgów, jak lampka do czytania map czy IBS (urządzenie monitorujące stan naładowania i pracę akumulatorów). Z oryginalnej kabiny zachowała się jedynie (w postaci szczątkowej) deska rozdzielcza, która w przyszłości ma być jednak wymieniona. Wnętrze wyściełane jest ognioodporną pianką, która ułatwia mycie kabiny i dodatkowo chroni głowy zawodników w przypadku uderzenia o boczną ścianę czy dach.

Jedną z zalet wprowadzonych modyfikacji (zwłaszcza w zawieszeniu) jest zwiększenie wykrzyżu mostów przy jednoczesnej poprawie właściwości jezdnych. Duże koła i spore możliwości zawieszenia spowodowały konieczność zamontowania dodatkowo bodyliftu, który podniósł samochód o 4 centymetry, przez co obecnie koła znacznie rzadziej trą o błotniki.

Tak przygotowanym Mercedesem pan Wojciech przed kilkoma laty po raz pierwszy wystartował w rajdzie Berlin-Wrocław. W tym roku uczestniczył w nim już po raz czwarty, jednak najmilej wspomina swój debiut, w którym zajął czternaste miejsce. – Ale to nie rywalizacja jest w tym rajdzie najważniejsza – mówi. – Wszyscy przyjeżdżają ze względu na unikatową atmosferę, jaka tam panuje. Owszem, w trakcie dnia ścigamy się, walczymy o jak najlepsze pozycje – jak to w sporcie. Wieczorami jednak, już w obozie jest bardzo rodzinnie; razem spędzamy czas w przyjaznej atmosferze, grillujemy, czasem nawet niektórym zbiera się na tańce. Gorzej mają serwisanci, dla których wtedy zaczyna się najgorętszy okres. Czasem prace nad reanimacją aut trwają do białego rana...

Startujący w rajdzie zawodnicy mają różny stosunek do walki o jak najwyższe lokaty. Dla jednych jest ona priorytetem. – Są to załogi, które w szalonym tempie walczą na trasie, żałując każdej straconej sekundy – opowiada Wojciech Tolak. Tworzą je utytułowani kierowcy i piloci, jadący świetnie przygotowanymi autami, nierzadko dysponujący profesjonalnym serwisem. Wśród nich jest Niemiec Henrik Strasser, który dwukrotnie zwyciężał słynny rajd przeprawowy Croatia Trophy, a w 2006 roku wygrał Berlin-Wrocław. Kilka załóg (w tym Polak – Albert Gryszczuk, zwycięzca B-W 2005) ma na swym koncie występ w „Dakarze”. Inni do rywalizacji podchodzą z większym dystansem, traktując występ w rajdzie jako... pomysł na wakacje. – Widziałem zawodników, zatrzymujących się, by zrobić sobie zdjęcie, albo nawet kąpiących się w jeziorze podczas walki na odcinku specjalnym! – śmieje się W. Tolak. – Jedna z załóg, całkiem nieźle radząca sobie na trasie i wysoko klasyfikowana, startuje w rajdzie w towarzystwie swojego psa!  

W rajdowym gronie dużą grupę stanowią załogi Mercedesów. Zróżnicowane podobnie jak i reszta rajdowej stawki. Od profesjonalistów będących kierowcami testowymi stuttgarskiego producenta po zwykłych amatorów jadących niemal seryjnymi autami. Ci najlepsi i najbardziej doświadczeni, jak Klaus Jäger czy Oliver Koepp, co roku walczą o najwyższe lokaty. Przez wiele lat w czołówce plasowała się doświadczona para Thomas Shuker i Jasmin Moll. Obecnie prym wiodą załogi z Bułgarii (Gladiator Team) oraz Węgier (duet Nagy/Fazekas). Pechowo jednak od kilku lat w zawodach wciąż zwyciężają auta innych marek. W ostatniej edycji rajdu węgierscy zawodnicy uplasowali się na drugiej pozycji, co pozwala mieć nadzieję na rychłe zwycięstwo „Gelendy” w rajdzie.

Wojciech Tolak w towarzystwie swego stałego pilota Macieja Szurkowskiego (obaj razem działają w Automobilklubie Lubuskim) od kilku lat zaliczani są do czołowych zawodników maratonu Berlin-Wrocław. By nadążyć za najlepszymi, właściciel „Wilka” nieustannie wprowadza kolejne zmiany w jego konstrukcji. Przed występem w rajdzie w tym roku w Mercedesie zamontowano nowej generacji amortyzatory Bilstein z aż ośmiostopniową regulacja siły tłumienia, nowy odbiornik GPS Garmin 176 z ploterami map, a na wyciągarkę nawinięto miękką, superwytrzymałą linę. – Nawet nie sądziłem, jak często będziemy musieli z niej korzystać – wzdycha pan Wojciech.

Tegoroczna, XIII edycja rajdu (na przekór tradycji tym razem jego 1500-kilometrowa trasa wiodła z Drezna do Wrocławia, a ściślej mówiąc... do Drawska Pomorskiego) była bowiem jedną z najtrudniejszych w jego historii. Bardzo trudne etapy (w sumie aż siedem), padający przez wiele dni deszcz i niezwykle długie odcinki specjalne sprawiły, że zawody – uznawane dotąd za rajd „szybkościowy” – zamieniły się w ekstremalnie ciężką przeprawówkę, na której bez dobrych opon i mocnej wyciągarki ani rusz. „Wilk” miał i jedno, i drugie, dzięki czemu mógł walczyć z najlepszymi.

Najtrudniejszym egzaminem okazał się aż 460-kilometrowy etap nie bez przyczyny nazwany „Hannibalem”. Tego dnia deszcz padał nieustannie, a trasa była zabójczo długa. Dość powiedzieć, że o godzinie 22 w bazie wciąż panowały pustki... Wojciech Tolak także znajdował się jeszcze na trasie. – Mieliśmy problem z alternatorem, a przez to z całą elektryką – opowiada. – Pod koniec etapu zgasły nam światła, ale wciąż jechaliśmy, świecąc sobie latarką. Metę osiągnęliśmy o 2 nad ranem. Byli jednak i tacy, co kończyli ten etap następnego dnia w południe...

Półżywi kierowca i pilot położyli się do snu, a wtedy do akcji wkroczyli ich mechanicy - Dawid Andryszczak i Marek Różycki, którzy – pracując całą noc – naprawiali wymęczoną terenówkę. Dzięki ich pracy auto następnego dnia było gotowe do walki.

Ostatecznie Polacy dotarli do mety rajdu na drawskim poligonie, zajmując w klasyfikacji generalnej 22. lokatę. – Gdyby nie problemy z alternatorem i dwa ominięte Punkty Kontroli Przejazdu zajęlibyśmy miejsce w pierwszej dziesiątce – narzeka nieusatysfakcjonowany pan Wojciech.   

Jego zdaniem pomimo dużych modyfikacji „Wilk” wciąż ma kilka bolączek, który nie dało się wyeliminować, takich właśnie jak awaryjny alternator, wycierające się łożyska tylnego mostu, nisko umieszczona (w tradycyjnym miejscu, a przez to narażona na zalanie wodą) skrzynka bezpieczników czy... spora waga auta (zatankowane i z załogą „na pokładzie” waży 2100-2200 kg). – Istnieją możliwości znaczącego „odchudzenia” samochodu, poprzez wymianę fragmentów jego stalowej karoserii na elementy plastikowe, ale jest to rozwiązanie bardzo kosztowne i wymuszające na dodatek np. zakup zupełnie nowej klatki bezpieczeństwa – mówi zawodnik. – Dalszą przebudowę uznałem więc za bezcelową i podjąłem już decyzję o sprzedaży tego auta i budowie kolejnego.  

BW_07_1788„Młody Wilk” również zostanie zbudowany w serwisie ORC. Bazą nowej rajdówki będzie, „znacznie młodszy” krótki Mercedes G 463 z  3,2 lub 5-litrowym silnikiem benzynowym (24-zaworowym lub V8). Pan Wojciech zamierza go przebudować na podobieństwo jego poprzednika z tą różnicą, że skrzynię manualną zastąpi automat, a amortyzatory Bilsteina – znacznie droższe, ale i bardziej wydajne – podzespoły Foxa. Chłodnica, która nieustannie zatykała się błotem, zostanie przeniesiona na tył do przedziału bagażowego, w którym dotąd przewożone były części zapasowe, dwa do czterech kół na wymianę, narzędzia oraz terenowy podnośnik typu hi-lift. – Samochód będzie budowany w zimie i powinien być gotowy w okolicach kwietnia-maja.

Pan Wojciech wiąże z nim sporo planów. Testem sprawdzającym będzie kolejna edycja rajdu Berlin(Drezno?)-Wrocław, po którym zamierza wystartować w afrykańskim maratonie El Chott. Co dalej? – Chyba każdy off-roader marzy o „Dakarze”, więc i ja chciałbym kiedyś spróbować w nim swoich sił – uśmiecha się. – Ale za wcześnie jeszcze, by o tym mówić.

text i foto: Arek Kwiecień / Sigma Pro - artykuł (w nieco zmodyfikowanej wersji) został opublikowany w nr 2 magazynu "Mercedes-Benz 4x4".

A nowy Wilk już powstaje... (zdjęcia ze stycznia 2008):