Rainforest Challenge

Rainforest Challenge

Twilight Zone ostatecznie zweryfikowała maszyny i ludzi. Start wyznaczono na 9:00, a celem było dotarcie do campu następnego dnia przed godz. 18:00. Trasy dojazdu były trzy: jedna ekstremalna dla załóg, które zostały powtórnie zweryfikowane i przeszły dodatkowe badania techniczne, druga dla zawodników pozostałych i trzecia dla prasy i sędziów. Nasz samochód ze względu na wielkość i wagę, oraz niestandardowy rozstaw kół nie został dopuszczony do trasy ekstremalnej. Trochę nas to początkowo zmartwiło, ale decyzja organizatorów okazała się jednak słuszna. Relacje rosyjskich załóg były zatrważające. 

Jesteśmy w drodze na trzecie camp, po opuszczeniu strefy Terminator. Wyjechaliśmy w góry i zasięgi są sporadyczne, nawet przy głównych drogach, stąd akcja zdjęciowa skomasowana. Team Poland (jedyny z Europy jak się okazało) nie bierze udziału w rywalizacji sportowej, stąd na zjazd z asfaltu musieliśmy czekać aż 5 dni i przejechać 500 km po asfalcie. Naprawdę wymaga to cierpliwości. Ale za to od razu było tłusto i nie uwierzycie, w kompletnej ulewie tak, że trzeba było szybę podnieść, bo wycieraczki były bezużyteczne. Opony Amazonie nie wykonują jakichkolwiek poślizgów w tutejszym błocie, jedynie mocy brak, więc pierwszy bieg na reduktorze jest w częstym użyciu.  

Moją ulubioną części wyjazdów na Rainforest Challenge jest przygotowywanie samochodów po wypakowaniu z kontenera, zakupy i drobne przeróbki dostosowujące samochód do lokalnych wymogów jak też dla własnej wygody. Przy okazji poznaje się Malezję od tej właściwej, nieturystycznej strony, z wszystkimi klimatami innej kultury.

Ponad 30-stopniowy upał, ogromna wilgotność powietrza, tropikalna dżungla i czerwone błoto... Tak, mowa o Rainforest Challenge, ekstremalnym rajdzie w Malezji, w którym Polacy wielokrotnie już startowali. Po paru latach przerwy na starcie ponownie staną nasi reprezentanci – Land Rover Defender Marka i Agnieszki Janaszkiewiczów oraz Volvo TBG C303 potocznie zwane „Laplanderem” Piorta Kowala, Michała Reja i Adama Sołtowskiego. Oficjalny start w Kuala Lumpur już 25 listopada. Prosto z Kuala Lumpur relacjonuje dla nas Piotr Kowal.

Polskie załogi, które reprezentowały nasz kraj w słynnym malezyjskim ekstremie Rainforest Challenge 2015, po tygodniu spędzonym w dżungli całe i zdrowe dotarły do mety zawodów. Wojtek Gołębiowski z Tomkiem Dargaczem startujący zwinnym Can-Amem Maverick wywalczyli ostatnie miejsce w czołowej dziesiątce. Jadący dużo cięższym Jeepem (na gaz!) Dagmara Kowalczyk i Romek Popławski uplasowali się 6. oczek niżej. Na starcie rajdu stanęło 37 załóg.

W sobotę w dalekiej Malezji (ale bliskiej sercom polskich off-roaderów) rozpoczęła się kolejna edycja słynnego Rainforest Challenge, w którym startują w tym roku dwie nasze załogi: Dagmara Kowalczyk i Roman Popławski, oraz Wojciech Gołębiowski i Tomasz Dargacz. Przeprawa przez Strefę Mroku, pojedynki z Terminatorem i Predatorem, niezliczona ilość krótkich, ale treściwych oesów w tropikalnym klimacie tworzą sportowy wymiar rajdu. Ale obok nich nie mniej istotna jest również przygodowa strona imprezy, na której - gdy rozpada się deszcz - zdarzyć się może niemal wszystko.

Ochłonęliśmy po powrocie z Malezji i choć jest to ciągle historia trudna do opowiedzenie, to warto jednak spróbować. Udział w Rainforest Challenge miał być zwieńczeniem sezonu 2014. Kiedy na początku października pojawiła się propozycja od przedstawicieli RFC w Polsce, Agnieszki i Marka Janaszkiewiczów, abyśmy dołączyli do TEAM POLAND, nasz start wydawał się niemożliwy i nieosiągalny. Rękawicę jednak podjęliśmy.

Ponad 30-stopniowy upał, ogromna wilgotność powietrza, tropikalna dżungla i czerwone błoto... Brzmi znajomo? Tak, mowa o Rainforest Challenge, ekstremalnym rajdzie w Malezji, w którym Polacy wielokrotnie już uczestniczyli. Po paru latach przerwy na starcie ponownie stanie polski samochód – Land Rover Defender Marka i Agnieszki Janaszkiewiczów.
Mariusz Oparcik i Włodzimierz Babicz wyruszyli w drogę powrotną z Malezji do domu. Nie byłoby w tym nic dziwnego ani niesamowitego (wszak jutro wszyscy Polacy będą o tej porze znajdować się w samolotach), gdyby nie fakt, że dzielna załoga Defendera 110 ruszyła w podróż na kołach! Pokonają 15 tysięcy kilometrów, a w Polsce zawitają najprawdopodobniej gdzieś na przełomie stycznia i lutego.
Przed chwilą zakończyło się burzliwe spotkanie polskich zawodników z dyrektorem rajdu Louisem Wee oraz przedstawicielem RFC na Polskę - Markiem Janaszkiewiczem. Próbowano sobie wyjaśnić kwestie organizacyjne i regulaminowe, ale nie wszyscy z Polaków wyglądali na usatysfakcjonowanych. Zapraszam do przeczytania porajdowych komentarzy większości naszych zawodników, które zebrałem jeszcze przed rozmowami przy okrągłym stole.

RFC 2008: Deszcz nagród

grudzień 14, 2008
Ambrozja pierwszy w klasie samochodów do 2000 ccm, Płuciennik z nagrodą za "najbardziej wyjątkowy team". W "generalce" najwyżej z naszych też Jacek i Mariusz, którzy zajęli 8. lokatę. Przed chwilą oficjalnie zakończył się rajd Rainforest Challenge 2008.

RFC 2008: Reanimacja trupa

grudzień 13, 2008
Ratując się przed blamażem, organizatorzy Rainforest Challenge w ostatni dzień naszego pobytu w dżungli przygotowali dla zawodników cztery oesy, w tym jeden nocny, który przed chwilą się zakończył. Nic już jednak nie jest w stanie ukoić żalu zawodników, którzy w trakcie tegorocznego rajdu obeszli się jedynie smakiem dżungli, nie dostając nawet szansy na poważną rywalizację zarówno z przyrodą, jak i pozostałymi zawodnikami.
"Miała to być przygoda mojego życia. Wychodzi więc na to, że ch...owe mam życie" - stwierdził z żalem w głosie jeden z polskich zawodników. Miał ku temu powody - kilkudziesięciokilometrowa przeprawa przez Twilight Zone, choć świetnie się zapowiadała, skończyła się dla zawodników po przejechaniu zaledwie 9 kilometrów. Nie z winy przyrody, jak rok temu, kiedy zmusiła ich do odwrotu, ale niestety organizatora, który nie wyrobił się na czas z przygotowaniem trasy.
Zgodnie z zapowiedziami we środę zawodnicy nareszcie mieli okazję porównać swe siły na odcinkach specjalnych, które rozegrano w sercu dżungli nad rzeką, przy której obozowaliśmy. Miały być dwa oesy, ale ostatecznie odbył się jeszcze trzeci, za sprawą którego gwiazdą imprezy został Grzesiek Bogusz. W czwartek czeka nas gwóźdź specjalny malezyjskiego Rainforest Challenge - przeprawa blisko 50-kilometrową trasą przez Twilight Zone. Pisząc te słowa, siedzę o północy pod rozbitą plandeką, która służy nam do ochrony przed deszczem, twórczą wenę przynosi mi huk płynącej obok rzeki i dźwięki płynące z gęstwiny otaczającej nas dżungli, a intensywne światło księżyca oświeca klawiaturę mego megaodpornego Toughbooka (szkoda że tylko pożyczonego...). Choćby dla tej właśnie chwili warto było według mnie tu przyjechać...
Po pierwszym, niezbyt udanym dla nas pojedynku z dżunglą, która zmusiła nas do powrotu do cywilizacji, na początku tygodnia ponownie wdarliśmy się do jej wnętrza, korzystając z faktu, że nareszcie przestało padać. Znajdujemy się obecnie w ostatnim obozie, do którego dotarły jeszcze (choć z trudem) auta organizatora i wozy prasowe. We środę czekają nas dwa odcinki specjalne, po rozegraniu których zanurzymy się w głąb Strefy Mroku. Ile w niej zabawimy - nie wiadomo. Może tylko dwa, a może cztery dni - wszystko zależy od kaprysu Natury, która o wszystkim tu decyduje.

RFC 2008: Mroczne deja vu

grudzień 07, 2008
Jeśli czegoś się obawiałem przed tegorocznym wyjazdem do Malezji, to przede wszystkim powtórki wydarzeń z ubiegłego roku, kiedy to nieustające ulewy najpierw mocno uprzykrzyły życie zawodnikom, a następnie uwięziły ich w dżungli i zmusiły organizatorów do przeprowadzenia ich ewakuacji z zaangażowaniem wojska i służb ratowniczych. Gdy obudziłem się w sobotę i usłyszałem krople deszczu bębniące po parapecie naszego pokoju, wiedziałem już, że spełniły się moje najgorsze przeczucia. Odtąd deszcz leje bez ustanku, a organizator niepomny dramatycznych sytuacji z 2007 roku, wyprawił zawodników w głąb dżungli, gdzie czekają na nich odcinki specjalne.
Prolog rajdu Rainforest Challenge to bynajmniej nie dwuminutowa przejażdżka wokół trzepaka, ale prawdziwa dwudniowa walka, która odbywa się na (aż) dziesięciu oeasach. Warto się do niej przyłożyć, bo zwykle jest to blisko połowa wszystkich odcinków specjalnych, jakie są rozgrywane w czasie tego rajdu. Nie licząc oczywiście przeprawy przez dżunglę i pojedynki z różnorakimi Terminatorami i Predatorami, które zbliżają się już wielkimi krokami.
Rajd jeszcze się tak naprawdę nie rozpoczął, a już bywa masakrycznie ciężko. Żar leje się z nieba, stopy grzęzną w piasku, potężne fale zbijają z nóg... Dziś po raz pierwszy stanęliśmy również oko w oko z dziką bestią – aligatorem, przyczyniając się nawet do jego złapania. Rainforest Challenge aż roi się od wyzwań!
Ostatni dzień laby przeszedł pod znakiem oficjalnych spotkań, przyjęć, końcowych zakupów i dopieszczania aut. Wszyscy są już myślami w Terengganu, skąd jednak docierają do nas mało optymistyczne wieści. Powódź tym razem uprzedziła przyjazd zawodników i już podobno zalała spore okolice. Czyżby czekała nas więc powtórka z rozrywki? A przecież obiecywałem sobie, że już nigdy więcej nie wpakuję się w taką kabałę!:)
A więc zaczęło się. Cała polska ekipa dotarła już do Malezji, auta i quady odebrane z portu, humory dopisują, choć temperatura nie schodzi poniżej 30 stopni (nawet w nocy), a co jakiś czas za oknami przechodzi potężna ulewa. W Terrenganu, gdzie będzie się odbywała tegoroczne edycja Rainforest Challenge, podobno leje już od tygodni, a prognozy pogody wcale nie wyglądają optymistycznie...
Rainforest Challenge to rajd dla prawdziwych twardzieli, którzy w malezyjskiej dżungli nie wahają się stawić czoła innym zawodnikom i własnym słabościom.
Choć Rainforest Challenge 2008 startuje w Malezji dopiero 5 grudnia, akcja rajdowa rozpoczęła się już dziś. Polskie załogi występujące w tegorocznej edycji rajdu zapakowały właśnie swoje samochody do kontenerów, które wkrótce wypłyną w daleką morską podróż w kierunku Kuala Lumpur.
Reprezentacja Polski na rajd Rainforest Challenge 2008 była pełna off-roadowych gwiazd. Oto jej skład:
Woda była wszędzie. Strumieniami lała się z nieba, zamieniając górską ścieżkę w potok głębokiego po kolana błota. Wciskała się do naszych śpiworów i rzeczy osobistych. Unieruchamiała auta i sprzęt elektroniczny. Rady nie dali jej nawet czołowi kierowcy terenowi świata, którzy rzucili rękawicę naturze, startując w malezyjskim rajdzie Rainforest Challenge. Nie pomogły im najwyższej klasy terenówki wyposażone w wyciągarki, zwolnice i kilkusetkonne silniki. Bezradni byli nawet tutejsi zawodnicy, którzy doskonale znają realia Lasów Deszczowych i wiedzą, czego się można spodziewać podczas trwającej obecnie pory monsunowej. Wystarczyło, aby przez kilka dni natura “pokropiła” wodą, a człowiek stał się bezradny.
Grudzień w Malezji - ponad 30 stopni Celsjusza, niemal stuprocentowa wilgotność powietrza oraz strumienie gorącego deszczu lejącego się z nieba. Do tego dziewicza dżungla, nieprzetarte szlaki i mnóstwo, mnóstwo ogromnych robali.
By dotrzeć na linię startu w Malezji, polscy zawodnicy musieli przelecieć samolotem kilkanaście tysięcy kilometrów, a swoje samochody wysłać statkiem na kilka tygodni przed rozpoczęciem imprezy. Rainforest Challenge (28.11-7-12.2004) – jeden z najsłynniejszych rajdów terenowych świata – pod względem trudności i liczby oesów nie spełnił jednak ich oczekiwań. Historyczny wynik osiągnęli Dariusz Luberda i Szymon Polak, zajmując trzecie miejsce w zawodach.