Wydrukuj tę stronę

Suzuki Chimi Ewy i Jacka Prowadziszów – fioletowy klonów pierwowzór

maj 27, 2011

Kiedy ponad 4 lata temu odwiedzałem Jacka, gdzieś na podwórku dało się zauważyć porozrzucane, a jednak układające się w zgrabną całość elementy składowe obecnego, rajdowo-przeprawowego pojazdu. Chimi, bo o nim mowa, stał się sumą wielu przemyśleń i chęci wprowadzenia zmian do starego, czarno-zielonego Samuraja, któremu przyszło odejść w spokoju. Nie były to tylko przemyślenia Jacka, ale także znaczna ilości propozycji płynących z ust Ewy, która jest kierowcą w tym zespole.

Bazą wyjściową dla Chimiego było…

Może jednak historia ta zabrzmi inaczej. Długo nie musiano mnie namawiać na przejażdżkę za sterami. Podchodząc do pojazdu, od razu widać, że to Samuraj, ale po kilku zmianach „body liftingowych”. Stoi na 35-calowych Simexach przyklejonych do 15-calowej felgi z beadlockami. Gwarant nieściągnięcia opony przy zbyt niskim ciśnieniu powietrza. Wsiadam. No tak, ciasnota wnętrza pozostała, jak i sentyment. Kubełkowe fotele obszyte wodoodpornym i zmywalnym materiałem noszą logo PM Service. Zastanawiało mnie, w jakim celu wyszywa się takie nazwy. Teraz już wiem. Tak można łatwiej zidentyfikować samochód, który obklejony warstwami błota przypomina jedynie… otoczenie.

Kiedy usadowiłem się na miejscu kierowcy, oryginalną regulacją wzdłużną fotela znalazłem nieco miejsca na moje długie nogi. Rozłożenie przycisków niemal ergonomiczne, czytelne i dostępne. Bez zbędnych fajerwerków. Wszechobecna prostota charakteryzuje ten pojazd, jak się okazuje również w późniejszym etapie poznawania.

DSC02870Hebel w górę, przycisk w dół i zaczyna „gadać”. Rasowy dźwięk daje wyobrażenie o niezłym stadzie koni pod maską. I tu kolejne zaskoczenie. To prosty, niewiele poprawiony standardowy silnik Suzuki Vitara G16B na monowtrysku o ośmiu zaworach. Odpowiednio dobrany dolot – skrócony względem pierwotnej wersji, przygotowany wydech – kiełbasa i ultrakrótka rura z tłumikiem. Daje to dźwięk, moc i – co najważniejsze – zadowalającą elastyczność oraz szeroki zakres obrotów. Sprzęgło, jedynka i trochę gazu. Simexy stopniowo zaczynają toczyć się po asfalcie. Chimi ruszył miękko. Zdziwiło mnie to, że tak fantastycznie działa sprzęgło ze spieków. I tu się pomyliłem. Sprzęgło to poczciwy Polonez 1.6. Większy od Samurajowskiego na obwodzie, daje lepszą powierzchnię styku, a co za tym idzie i wydłużoną żywotność przy znacznych obciążeniach wynikających z algorytmu 35-calowych kół i mas błota. Średnio jedno sprzęgło na sezon, więc mariaż idealny. Skrzynia biegów pracuje sucho, ale precyzyjnie – jak na samurajowską przystało.

DSC03063Dwójka, trójka i samochód nabiera prędkości. Z początku bez zbędnego żyłowania – trzeba poznać samochód, to jak się prowadzi, jak hamuje, jak skręca. Na asfalcie nie mam zastrzeżeń. Kierownicę puszcza się i samochód jedzie prosto. Bomba. Nawet celowo wybrana studzienka nie powoduje zbędnego przenoszenia uderzeń na dłonie kierowcy – ważne szczególnie w przypadku Ewy. To niemal namiastki komfortu w rajdówce. Choć z tego wynika również precyzja prowadzenia. Zawieszenie samochodu zostało skrupulatnie przemyślane również pod tym kątem. Mosty napędowe pochodzą z Toyoty Land Cruiser serii LJ. Wahacze zostały specjalnie skonstruowane tak, by współgrały z rozstawem kół i ramy. Dodatkowo rozsunięte zostały niemal na same krańce ramy, by zminimalizować kąty natarcia i zejścia. Sprawdzałem – działa. Odpowiedzialne za idealną pracę elementy elastyczne wahaczy, czyli wszystkie silentbloki tylnych wahaczy są identyczne (Nissan Patrol GR) i zrobione z poliuretanu a przód to Toyka. Precyzyjnie zwymiarowane i, co ważne, kompatybilne lewe z prawymi i przednie z tylnymi, dają komfort w razie awarii.  W mechanizmach różnicowych pojawiły się pełne blokady ARB. Wały napędowe odpowiednio przygotowane na specjalne zamówienie z identycznymi krzyżakami, zamykają się z resztą elementów w zwarty układ napędowy. Skuteczny, nie awaryjny – żadnej ukręconej półośki,  tylko kilka razy przegub.

Nad pracą zawieszenia czuwają amortyzatory i sprężyny. Ponownie zachowano regułę kompatybilności, a zarazem wierności. Sprężyny pochodzą z Suzuki Jimny. Amortyzatory to Bilsteiny żółto-niebieskie w specyfikacji B6. Zalety tej kompozycji, bo inaczej nie można tego połączenia nazwać, gdyż mozolnie były DSC02876dobierane do masy wynoszącej 1290 kg oraz rozłożenia mas w stosunku 53/47, to wykrzyże i tym podobne ewolucje niepozostawiające wiele do życzenia. Samochód wspina się to tu, to tam, bez zająknięcia. Reduktor o przełożeniu 4,16 przygotowywany wraz z PTO w PM SERVICE wraz silnikiem radzą sobie bez cienia wątpliwości.

Czasem przychodzi szybko przemknąć polnymi drogami między Os-ami. W tej kwestii nie widać, by Chimi miał jakieś kompleksy. Ostro odkręcony pokazuje na co go stać, a kręci się wysoko. Biegi niemal same się zmieniają. Zawieszenie wybiera zupełnie regulaminowo. Po którymś skoku utwierdzam się w przekonaniu, że osiada jak samolot w rękach doświadczonego pilota. Miękko bez zbędnego dobijania, czy odbijania. Przy szybkim pokonywaniu wykrotów pojawia się ciekawa tendencja „narzucania” tyłu. Wynika to z tego, że tylne wahacze mają tak dobraną długość, by przy ugięciu stwarzały namiastki skrętnej tylnej osi. Przy wolnym pokonywaniu dziur daje to świetne efekty sprytnego zawijania się wokół drzewa. Przy szybszej jeździe może to być początkowo irytujące. Jednak po chwili okazuję się to naprawdę przydatne i ułatwiające prowadzenie. Wahacz typu „sierżant” wzorowo nadzoruje odgórnie tę pracę. System znany z Land Roverów, jak i Vitar. Element składowy w tym przypadku to gałka Star 200. Pancernie.

DSC02891Super. Niemal od początku tekstu się rozpędzamy, ale czasem wypada zahamować. Jest czym. Cztery tarcze oraz hydrauliczny ręczny posiadający takie same klocki jak tylny hamulec. Blisko siebie biegnące po obudowie tylnego mostu przewody, z giętkimi końcówkami pozwalają na awaryjne łatwe przepięcie między sobą (ręczny/zasadniczy). Z przodu to 4 tłoczkowa Toyota. Dlaczego? Chyba nie muszę już tego tłumaczyć. Kwestie prostoty serwisowej. Jednak bywa i tak, że hamowanie nie wychodzi, i samochód „kładzie boka”. Wewnętrzno-zewnętrzna klatka kilkukrotnie potwierdziła swoją solidność i pomysłowość w założeniu. Ja na szczęście nie musiałem się o tym przekonywać . Samochód znajduje na trasach rajdowych swoje granice i do ułatwienia sobie pokonywania ich załoga ma możliwość skorzystania z dwóch wyciągarek. Pierwsza i niezniszczalna pochodzi ze Stara 66, a druga to Superwinch EP 9 o równie potwierdzonej trwałości. Mechanik, załączane elektropneumatycznie sprzęgło i PTO które zawsze potwierdza swoją gotowość zapalając kontrolkę, współgra z liną stalową, elektryk natomiast z syntetykiem. Ten ostatni ma możliwość wypuszczenia liny pionowo w górę przez specjalny otwór w górnej części klatki bezpieczeństwa. To wielokrotnie sprawdziło się przy stawianiu samochodu na koła.

Chimi niespodziewanie stał się wzorem do naśladowania, gdyż na wielu rajdach da się dostrzec podobieństwa konstrukcyjne w innych pojazdach. Przemyślane patenty znalazły potwierdzenie w imprezach sportowych. Zgrany duet Ewy i Jacka dopełniły obraz świetnego pojazdu. A wady? Jest chyba tylko jedna  i to poważna – Chimi przejdzie niedługo na emeryturę… Powód? Zmiana profilu startów załogi…
Text i foto: Terenowo.pl

DSC02915Rozmawiamy z Ewą Prowadzisz:

- Kiedy zaraziłaś się nieuleczalnym wirusem off-roadu?
- Szczerze mówiąc, nie pamiętam, jak to się wszystko zaczęło. Jacek przygotowywał chyba komuś samochód na Magam 2006. Miał również startować nim w roli pilota. Kierowca zrezygnował jednak z wyjazdu. Na 3-4 dni przed rajdem zapadła decyzja, że skoro auto jest gotowe, to może sami spróbujemy? To był zwyczajny Samurai, na resorach, z elektryczną wyciągarką z przodu. Byłam przerażona, wszyscy straszyli mnie, że jest to pieklenie ciężki extrem. A ja nawet nie widziałem wtedy, jak się włącza reduktor! Był to mój pierwszy rajd w życiu. Przeszłam szybkie szkolenie i pojechałam. Ostrzeżenia okazały się prawdziwe – wydawało mi się, że trasa nie ma końca. Byłam straszliwe zmęczona, po kilku nieprzespanych nocach, w dodatku przed wyjazdem na etap, nie zaopatrzyliśmy się w żaden prowiant ani nawet wodę. W sobotę, o 12, po etapie nocnym, odpuściliśmy dalszą walkę – zwyczajnie nie miałam siły. Zjechaliśmy do bazy, by po prostu się napić i wyspać. To był prawdziwy survival. który zakończyliśmy na 27. miejscu przy pełnej liście startowej. W nagrodę Ewa otrzymała nagrodę specjalną – komplet opon.

- Nic to Was nie nauczyła i startujecie do dziś!:)
- Pierwszy Magam mimo ogromnych trudów bardzo nam się spodobał i postanowiliśmy kontynuować starty. Przyznam szczerze, dokładnej historii naszych występów nie jestem już sobie w stanie przypomnieć… Ale już w tym samym roku zrodził się w naszych głowach plan, by zbudować zupełnie nowy samochód…

DSCF7756- Suzuki Chimni zadebiutowaliście w rocznicę swojego pierwszego startu, na Magamie 2007…
- …i znów miałam „powtórkę z rozrywki” – na dzień, a właściwie 5 godzin przed wyjazdem, o 1 w nocy przed startem przechodziłam szybki kurs z obsługi wyciągarki mechanicznej… Działo się tak ze względu na priorytet ukończenia innych aut klientów. Rajd był dla nas prawdziwym chrztem bojowym, bo wyciągarka mechaniczna niestety już na samym początku odmówiła współpracy (przyczyną było nieprawidłowe hartowanie wałka napędzającego przez firmę zewnętrzną), co spowodowało, że niemal cały rajd, wszystkie przeszkody przejechaliśmy… tyłem, korzystając z „elektryka”. To było naprawdę niezwykłe doświadczenie! Zakończyliśmy na 23. miejscu, choć na starcie stanęło prawie 60 aut.

- Najbardziej udanym dla Was sezonem był rok 2008 – triumfowaliście w klasyfikacji końcowej cyklu Poland Trophy, startując w najtrudniejszej trasie No Limit…
- Choć odnieśliśmy sukces, kosztowało nas to wiele zdrowia. W sensie dosłownym. Na odcinku nocnym w Walimiu, gdy padał ulewny deszcz, zaliczyliśmy poważną rolkę, w której mocno ucierpiał kręgosłup Jacka. Ja również miałam uszkodzony odcinek szyjny. Co ciekawe, rok wcześniej rolowaliśmy w tym samym miejscu… Tym razem wszystko działo się błyskawicznie – było ciemno, strumienie wody lejące z nieba… Ja siedziałem w kabinie, a Jacek skakał po koziołkującym samochodzie, ratując się przed przygnieceniem. Mimo to wygraliśmy rajd z przewagą 5,5 godziny nad kolejną załogą, a później cały cykl Poland Trophy.

DSC02995- Kontuzja kręgosłupa nie pozwoliła jednak o sobie zapomnieć…
- Niemal sezon 2009 poświeciliśmy na rehabilitację, powrót do zdrowia. Jacek musiał się poddać operacji. Ale już na koniec roku wystartowaliśmy w Zmocie, na której zajęliśmy 5. miejsce i zdobyliśmy nagrodę Fair Play. To jeden z naszych ulubionych rajdów – startowaliśmy na niej już trzykrotnie (w 2008 zajęliśmy II miejsce, a w 2010 r.  - IV lokatę, przy czym na Zmocie zawsze śpimy w nocy, choć rajd trwa nieprzerwanie 36 godzin). Mnóstwo jeżdżenia, znakomita atmosfera, atrakcyjna, trudna trasa. Doskonały finał sezonu. Z czystym sumieniem polecam również MUTT-a, którym zainaugurowaliśmy rok 2011. Co dalej w tym sezonie? – jeszcze nie wiem. Podchodzimy do tego spontanicznie, ale zakończymy na pewno Zmotą.

- Jesteś jedną z nielicznych kobiet startujących w rajdach off-roadowych. W dodatku siedzisz za kierownicą, a nie pilotujesz, co jest jeszcze rzadziej spotykane. Jak się czujesz w tym zmaskulinizowanym, tryskającym testosteronem towarzystwie?
- Całkiem OK! Na początku było kilka niemiłych sytuacji, czasem czułam się lekceważona… Dziś to już się nie zdarza. Zawodnicy już się przyzwyczaili do myśli, że za kierownicą również może zasiadać kobieta, kilku zresztą utarłam nosa na trasie. Co ciekawe problem złego wychowania nie dotyczy zupełnie czołówki, ale raczej załóg z końca stawki, mających za to „wielkie mniemanie” o sobie…

- A Twoje koleżanki spoza off-roadu?
- One również bywają „zdziwione” moim hobby. Niektórym wydaje się, że off-road to wjazd do dziury z błotem i tyle. Skromnie uważam, i chyba czytelnicy Terenowo.pl się ze mną zgodzą, że jazda w terenie wymaga jednak „odrobiny” myślenia…

DSC03053- Co najbardziej podoba Ci się w off-roadzie?
- Lubię wsiąść do auta i jechać. Po prostu. Nie koncentruję się n przeszkodach, wręcz nie pamiętam ich później. Czerpię z jazdy wyłącznie przyjemność. Nie cierpię rozgrywek między zawodnikami, „gadania”, nie lubię przedstartowej atmosfery, kiedy wszyscy stają się spięci. To napięcie udziela się również mi, ale na szczęście zapominam o nim, gdy tylko ruszamy na trasę. Na pewno jestem „zarażona” bakcylem off-roadu.

- Jesteście znani z jazdy czystej, technicznej… Do takiej jazdy predestynowane jest również Chimni, które jest nieduże i zwinne. Nie wolałabyś jednak większej maszyny i tabuna koni pod maską?
- Pewnie gdybym takie dostała, przyzwyczaiłabym się. Ale nie jest to moje marzenie. Nie raz nasze Suzuki objeżdżało różne „monstery”, które musiały dać za wygraną. Wtedy zwykle u tamtej załogi pojawia się konsternacja… Bardzo lubię nasze auto. Jedyna zmiana – niewykonalna – o której marzę – to klimatyzacja!:) Czasem w kabinie jest 60 stopni. Najgorzej, gdy tkwię w błocie, wszystko się grzeje i jeszcze na dodatek komary. O! Komary też bym zlikwidowała!

- W rajdach terenowych to chyba niewykonalne…
- Mówiąc serio, osobiście bardzo nie lubię rajdów „wodnych” – z prozaicznych powodów. Bardzo źle ją znoszę, później odchorowuję wielogodzinne moczenie się w zimnej zwykle wodzie. Ale niestety rajdy ekstremalne generalnie stają się coraz bardziej „przeprawowe” – w sensie dosłownym. Ja natomiast DSCF7751zdecydowanie bardziej preferuję trawersy, jazdę techniczną. Wiadomo – po wjechaniu w błoto liczy się już tylko wyciągarka, umiejętności kierowcy czy pilota nie mają już takiego znaczenia. Dlatego też mile wspominam nasze starty w trialu, gdzie najwięcej zależy od załogi. Choć nie do końca podoba mi się regulamin, zakazujący pilotowi nawigowania kierowcy spoza kabiny… Jacek siedzący w kabinie czasem aż zaburzał mój rytm jazdy, niepotrzebnie mnie „przestraszając”. Zdecydowanie wolę, gdy kieruje mnie z zewnątrz, pełni rolę moich „oczu”. W trialu też za dużo się czeka, a za mało jeździ… Ja uwielbiam jazdę w terenie. 

- Szkoda, że nie mieszkacie w Ameryce. Moglibyście startować w zawodach dla Was stworzonych – rockcrawlingu…
- …tym bardziej że nazwa naszego auta - Chimi – oznacza, w wierzeniach  japońskich, demona gór!

- Jacek nie próbuje się czasem wcisnąć na Twoje miejsce za kierownicę?

- Nie ma takich szans! Z Jackiem taki układ mamy od samego początku. Ja, jako pilot, nie dałabym sobie rady. Jacek jest świetnym pilotem i ma dużo lepszą kondycję… Wtedy miał dużo lepszą kondycję:) Osobiście bardzo dobrze czuję się za kierownicą. Gdy np. w mieście jadę z Jackiem w roli pasażerki, jestem dużo bardziej zestresowana…

- A kto rządzi w teamie?
- Nie ma szefa. Układ mamy całkowicie partnerski. Wiele załóg ma właśnie problem z tym, gdy ktoś koniecznie chce być „przywódcą”. Albo jeden zwala winę na drugiego… Czasem słychać nawet przekleństwa. U nas tak nie ma. Jeśli coś się nie udało – trudno. Oboje ponosimy tego konsekwencje. Jakby nie było – jest to zabawa. W teamie mamy jednak podział obowiązków. Przygotowanie samochodu jest na głowie Jacka – ja tylko wsiadam i jadę:) Wiele osób mi tego zazdrości…

Suzuki Chimi - technika:

Suzuki Chimi - akcja: