Wydrukuj tę stronę

Z Simsonem w Pamir i afgański Hindukusz 2010 - część II

marzec 22, 2011
Elwood zawsze pali od strzału. Pierwsze manewry zestawem na osiedlowym parkingu. Parę ruchów kierownicą i już wiem, jak ten zestaw łamać.

Poza Kasiulem w oknie, towarzyszy mi pani sprzątająca osiedlowy kram i na pewno ten skurwiel z naprzeciwka, który wykorzysta każdą okazję, by wezwać policję lub straż miejską, by mi dojebać, bo musi. Bo jak komuś nie dojebie, to się udusi. W tych dwóch ośrodkach jestem jednak traktowany dość życzliwie, co go wkurwia jeszcze bardziej.

Notabene, jestem w końcowej fazie namierzania ch… i odpłacę mu manewrem wypracowanym jeszcze w czasach studenckich. Skleję ciulowi framugę z drzwiami. Kiedyś wiązaliśmy klamki sąsiadom "na przeciw", ale tu ucierpiałby Bogu ducha winny sąsiad... Dobra… Żartuję :)
W końcu ruszam. Zjebany jak pies, jak zwykle, jadę po tą moją kolejną przygodę...

Jest bardzo ciepło. Jadę w amoku. Sam się dziwię, że łeb mi na kierę nie pada.
Przed W-wą staję na parkingu i sprawdzam, czy co tam się nie pourywało. W sensie reklam klejonych na chybcika przeze mnie, Tomka i prezesa GREEN WAY-a. A kleiliśmy je wspólnie między 22.00 - 2.00 minionej nocy. ElSim na sztywno spięty, ani drgnie.

Przygląda mi się kompania policji. Kupa mundurowych, w tym bardzo ładnych funkcjonariuszek. Chyba na jakie szkolenie jadą... Dzwoni do mnie Bartek i Mirmil. Uspakajam, żem cały, w komplecie potrzebnych dokumentów a do centrum jeszcze 70km.

Gdy parkuję pod wskazanym adresem, sam odczuwam ulgę. Przez ostatnie 4 doby spałem łącznie może z 8 godzin. Przemieszane stresem i sporym wysiłkiem fizycznym odzywają się mega zmęczeniem w momencie, kiedy dostrzegam łóżko.

Krótkie przywitanie, kąpiel i padam na wyro. Próbuję zasnąć, ale ciągle produkuje adrenalinę. Gdzieś tam lewituję w czasoprzestrzeni, z której docierają do mnie urwane zdania członków ekipy samochodowej. Poza Mirmilem i Bartkiem znamy się z zamkniętego forum. Obowiązkowo mam odpocząć i nie ma dyskusji.

W południe zaczyna się pakowanie. Jestem przerażony. Rany Julek... Po kilku godzinach przyczepka przypomina kiszkę wypchaną do granic treścią, podobnie Elwood i mirmilowy Nissan.
Z dokumentów brakuje mi jeszcze zielonej karty dla Elwooda i Sima. Klimas ustalił telefonicznie, gdzie nam to od ręki wystawią i śmigamy na miasto. Mamy okazję pierwszy raz pogadać tak normalnie, chłop wydaje się ok. Parę minut po 18-tej mam komplet papierów i startujemy.

Moja załoga to:
- Bartek Tofel - pomysłodawca, sprawca, kierownik logistyczny,
- Ela Kamińska - dziewczę w wieku rozrodczym... Dla tej wyprawy pożegnała się ze stabilną robotą,
- Rafał Sieradzki - operator kamery TV, profesjonał, nie mylić konfesjonałem, choć stabilny nie mniej,
- no i ja... Zajebista niewiadoma dla wsiech.

Załoga Mirmila to:
- Mirek Łabuz "Mirmil" - dałem mu cynka w temacie, że szykuje się niezła wyrypa i plac jest,
- Tomek Klimczak "Klimas" – chłop nie ma czucia w dłoniach, po wypadku. W jednej ręce rozpalone żelazo, w drugiej zamrożony pręt i… i nic…;)
- Jacek Kierzkowski "Kierzu" - kierownik sportowy – chłop z jajami, ale jak je rozhuśta, to można oberwać.

Więc to wszystko jednak prawda…

JEDZIEMY!
Kurwa jedziemy!


Pierwszy punkt dla Kierza. Proponuje dojazd do granicy "widokową" trasą. Się nie odzywam, tylko jadę grzecznie, bo czuję na sobie presję i mam świadomość, że przeze mnie jesteśmy jeden dzień w plecy. Przy okazji wychodzi, że nie wziąłem kilku map, w tym ruskiego atlasu. Tak naprawdę, to nie potrzebuję żadnej mapy i dojechałbym do samego Sarhad nie posiłkując się nią, bo wizualizację trasy mam w głowie już od pół roku no i teren dość dobrze znam. Tym nie mniej, nie jadę sam i presja jest.
Szybko okazuje się również, że nie jestem w stanie utrzymać tempa Nissana. Przyczepka ma swoje ograniczenia, do tego jest mega przeładowana.

Droga do granicy ciągnie się w nieskończoność. Jadąc w nocy przez "widokowe" zadupia parę razy gubimy drogę. Owszem, mam GPS, ale z mapą świata z demobilu przydatną daleko na wschodzie, bo tam od lat zmieniło się nie wiele...

Jest jeden plus. Zawszę wolę jechać, niż stać. Mirmil zajął miejsce w wielokilometrowej kolejce do przejścia granicznego (Rawa Ruska) i tkwi w niej już dobre dwie godziny gdy zjawiamy się my. Odnajdujemy chłopaków w sznurze aut i gdy ten rusza, wciskamy się przed Mirmila. Ktoś tam japę drze, ale kto by go słuchał…

W większości to Ukraińcy. Polska granica to formalność, na ukraińskiej mamy małe problemy. Trudno zakwalifikować nasz zestaw. Długo musze tłumaczyć, że Simson w przyczepce, to do jazdy służy, a nie na sprzedaż, a cały mój zestaw to nie TIR. W zamieszaniu na koniec zapominamy o migracjonnych karteczkach, o czym przypominam sobie tuż za granicznym szlabanem.

Więc stajemy i wracamy się piechotą. Pogranicznik nie chce nas wpuścić i każe czekać na szefa. Po półgodzinie tłumaczę gościowi w czym rzecz i śmigamy do właściwego okienka.
Ok, mamy wsio. Ustawiam zegar w maszynie. Słońce już hula po niebie, bije na 9-tą...

Tekst: Darek 'Elwood' Czapko


ZOBACZ TAKŻE: Z Simsonem w Pamir i afgański Hindukusz 2010 - część I

CIĄG DALSZY (już wkrótce) NASTĄPI - wypatrujcie na trasek.com.pl i terenowo.pl

Artykuł dzięki uprzejmości Trasek Off-Road