Lubię zawody na Węgrzech. Zazwyczaj świeci na nich słońce, temperatura oscyluje w okolicach 30 stopni Celsjusza, ludzie są bardzo przyjaźni, a imprezy są dobrze zorganizowane. No i ten posmak międzynarodowej rywalizacji na najwyższym poziomie… Tak było na ekstremalnych KCS Off-Road Tage, tak jest zazwyczaj na rajdach szybkościowych: Hungarian Baja czy Prohun 500. Deszcz i zimny wiatr, które „uatrakcyjniły” niedzielny etap III. Admiral Rábaköz Cup, były więc dla mnie niemiłą niespodzianką, która sprawiła też psikusa zawodnikom.ZOBACZ TAKŻE: Sobota na III. Admiral Rábaköz Cup | Prolog III. Admiral Rábaköz Cup
Przekonał się o tym zwłaszcza
Włodzimierz Grajek, który na półmetku zawodów zajmował 3. lokatę. – Mieliśmy około 4 minuty przewagi nad Kordą -
opowiada. – Wiedzieliśmy, że jest bardzo szybkim zawodnikiem, więc staraliśmy się utrzymać tę przewagę. Fragmenty trasy śliskie – w lesie, na łąkach, gdzie gliniaste podłoże powodowało, że trudno było panować nad samochodem. Staraliśmy się przede wszystkim nie uszkodzić auta. Widzieliśmy wielu naszych rywali leżących w rowie, stojących na poboczu, więc wyobraźnia działała.
Grajek bronił trzeciej pozycji aż do finałowego, ledwie 30-kilometrowego oesu. I zapewne udałoby mu się stanąć na podium zawodów, gdyby nie potężna ulewa, która na kwadrans zatrzymała się nad strefą serwisową. – Organizator przedłużył przerwę o dodatkowe 10 minut, tak aby można było wymienić opony na błotne –
mówi kierowca SAM-a. – Oczywiście przełożyliśmy koła w naszym aucie, co później okazało się koszmarnym błędem. Deszcz lał bowiem dokładnie nad strefą serwisową, a 500 metrów za nią… było sucho. Tego nie mogliśmy przewidzieć. Niestety na błotnych oponach moje auto radziło sobie duże gorzej, słabiej się napędzało, a Korda – bardzo szybki zawodnik, znający doskonale trasę – wykorzystał to, odrabiając całą stratę. Niestety - przegraliśmy, ale i tak jestem bardzo zadowolony. Czwarte miejsce to oczywiście gorzej niż trzecie, ale cieszy fakt, że dotarliśmy do mety z niezłym rezultatem.
W zawodach wygrał ostatecznie Węgier
Balazs Szalay (Chevrolet Blazer), który pod koniec zawodów wyraźnie już zwolnił, by bronić osiągniętą wcześniej przewagę. Na drugim miejscu uplasował się Czech
Zdenek Porizek (Hummer H3 Evo). Ostatnie miejsce na podium wywalczył wspomniany Węgier
Erik Korda (Nissan Pickup), który o 28 sekund wyprzedził Grajka.
8. miejsce wywalczył
Piotr Beaupre, trenujący swoim Bowlerem przed rajdami Silk Way Rally i Dakar, na które przygotowuje już BMW X5 CC. Gdyby nie 16-minutowa kara za błędy w nawigacji oraz wolniejszy początek, ostateczny rezultat mógłby wyglądać dużo korzystniej. 9. czas osiągnął
Wojciech Koziński, który od niedawna startuje kupionym u naszych południowych sąsiadów Nissanem Pathfinder. Trójka naszych kierowców z klasy T2 –
Szwagrzyk, Sachanbiński i Chodzień – w „generalce” uplasowali się na miejscach 11-13, przegrywając wyłącznie z T-jedynkami.
Większość naszych zawodników (ale również sporo ekip zagranicznych) otrzymała po sobotnim etapie dość dotkliwe (trochę dyskusyjne) kary za błądzenie. Najwięcej, bo aż 31 minut musiał dopisać do swego rezultatu
Paweł Molgo, w który w „generalce” zajął ostatecznie 15 pozycję. Dwa „oczka” niżej uplasował się jego kolega z zespołu,
Piotr Domownik, który w niedzielę z powodu zdjętej opony nie ukończył jednego z oesów, za co otrzymał 2 godziny kary.
Finałowego etapu nie ukończyła ponadto trójka naszych kierowców:
Konrad Sobecki (awaria sprzęgła),
Sławomir Wasiak (awaria silnika wycieraczek) oraz
Zbigniew Więcławek.
- Węgrzy są 10 lat przed nami. Ciężko z nimi konkurować. Trudno również przesiąść się rempstówki do auta FIA zbudowanego za ciężkie pieniądze –
podsumowuje Włodzimierz Grajek. - W rajdach cross-country jednym z decydujących czynników jest zawieszenie. W Kapuvarze wyraźnie było widać, kto ma amortyzatory z górnej półki, jak Reigery czy Donerry – oni jadą zdecydowanie, w pełni kontrolując auto i nie hamując przed dziurami. Nasze Ohlinsy, choć też są zawieszeniem profesjonalnym, pochodzą jednak z niższej półki i to widać w boju – my musimy odpuszczać pewne dziury, hopy, nad którymi nasi rywale „przelatają”. W sportach motorowych jakość sprzętu, a co za tym idzie wysokość budżetu, ma jednak ogromne znaczenie. A komplet 8 amortyzatorów Reigera kosztuje 32 tysiące Euro…