Rajdowi piloci – bohaterowie drugiego planu

Częstokroć niedoceniani, czasem pomijani w relacjach prasowych, zwykle pozostający w cieniu swych partnerów z załogi. Rajdowi piloci cross-country. Mimo niewdzięcznej roli to od nich często zależy końcowy sukces całego zespołu. O kulisach rajdowego pilotażu rozmawialiśmy z Januszem Jandrowiczem, zdobywcą m.in. mistrzostwa Polski RMPST 2007 (wraz z Piotrem Domownikiem), a aktualnie członkiem zespołu NAC Rally Team.
Częstokroć niedoceniani, czasem pomijani w relacjach prasowych, zwykle pozostający w cieniu swych partnerów z załogi. Rajdowi piloci cross-country. Mimo niewdzięcznej roli to od nich często zależy końcowy sukces całego zespołu. O kulisach rajdowego pilotażu rozmawialiśmy z Januszem Jandrowiczem, zdobywcą m.in. mistrzostwa Polski RMPST 2007 (wraz z Piotrem Domownikiem), a aktualnie członkiem zespołu NAC Rally Team.

ZOBACZ TAKŻE: Ojcowie sukcesu - praca pilotów 4x4 | Nie bój się ROADBOOKA, czyli ściągawka dla pilotów

Do głównych zadań pilota rajdowego należy prowadzenie auta po wyznaczonym przez organizatora szlaku, dyktowanie trasy w dobrym tempie (co przekłada się na prędkość auta) i ostrzeganie kierowcy przed potencjalnymi niebezpieczeństwami czyhającymi na drodze. Praca pilota terenowego tym różni się od jego odpowiednika w rajdach płaskich, że w off-roadzie nie ma możliwości wcześniejszego zapoznania się z trasą. Zawodnicy jadą „w ciemno”, a ich jedynym przewodnikiem jest książka drogowa (z ang. roadbook), która – jak to książka – wymaga właściwej interpretacji i poznania stylu autora (mimo iż napisana jest przy użyciu uniwersalnych znaków). Roadbook opisuje w formie tabeli wszystkie manewry na trasie, informuje o charakterystycznych miejscach np. moście, rzece czy rowie) i podaje dokładne odległości pomiędzy poszczególnymi punktami orientacyjnymi. Stosując się do wskazówek podanych w książce drogowej, zawodnicy powinni jechać teoretycznie „jak po sznurku”. - W rzeczywistości to niestety loteria – mówi Janusz Jandrowicz. - Musimy ufać roadbookowi, bo nic innego nie mamy, ale jego dokładność bywa różna... Często nasza praca przypomina pracę literaturoznawcy, który zastanawia się, „co autor miał na myśli”.

Typ roadbooków w rajdach cross-country różni się w zależności od rodzaju zawodów. Na  rajdach typu baja (dwu-, trzydniowych, o całkowitej długości kilkuset kilometrów) książki są bardziej szczegółowe, tym bardziej że trasa prowadzi zwykle po drogach. Na bajach zawodnicy kilkukrotnie pokonują te same oesy, dzięki czemu piloci mają możliwość nanoszenia poprawek w opisie i „nauczenia się” trasy. W efekcie z każdym kolejnym przejazdem odcinka czasy załóg ulegają zwykle poprawie.

W rajdach maratońskich, które trwają co najmniej tydzień, jazda odbywa się po bezdrożach, a długość kilkuset kilometrów liczą sobie nierzadko pojedyncze odcinki specjalne, większe znaczenie ma nawigacja w terenie – piloci kierują się azymutami, a ich zadaniem jest odnalezienie tak zwanych „Way Pointów”, czyli ściśle określonych punktów GPS. - Na maratonach musimy dużo bardziej uważać, bo na azymutach łatwo zabłądzić, co może zakończyć się ominięciem WP – mówi nasz ekspert. – Czasem po jednym azymucie następuje kolejny i przy ewentualnej pomyłce problemy zaczynają się nawarstwiać. Tym bardziej gdy odległości w kolejnych kratkach mają po kilka kilometrów. Wtedy łatwo już wypuścić się w maliny. Póki co na szczęście takich bardzo poważnych wpadek uniknąłem w swej karierze, choć mniejsze lub większe pomyłki oczywiście mi się zdarzały – jak każdemu pilotowi...

Poza roadbookiem piloci mogą wspomagać się na zawodach specjalistycznymi urządzeniami nawigacyjnymi. Podstawowym narzędziem ich pracy jest metromierz (zwany również „haldą”), który pokazuje długość całkowitą aktualnie pokonanej trasy oraz odległości między poszczególnymi punktami. Obie te wartości podane są również w roadbooku, dzięki czemu pilot orientuje się, w którym miejscu w danym momencie znajduje się na trasie.

Na rajdach maratońskich z azymutami nieodzownym pomocnikiem staje się Iritrack, czyli kompas połączony z GPS-em, w którym organizatorzy zaprogramowują Way Pointy (zwykle zaznaczone w roadbooku, ale bywają czasem wyjątki, które pozwalają sprawdzić, czy zawodnicy jadą po wyznaczonej trasie). Urządzenie to zaczyna wysyłać sygnały dopiero w chwili, gdy pojazd zbliża się do wyznaczonego celu (najczęściej jest to dystans 800 m). Zadaniem zawodników jest przejechanie koło punktu w odległości nie większej niż 200 metrów, co oznacza zaliczenie Way Pointa. - Gdy jedziemy po pustyni, jest to najtrudniejsze zadanie – mówi Janusz Jandrowicz. - Nerwowo zaczyna się robić, gdy po przejechaniu kilku-, kilkunastu kilometrów na azymut według roadbooka powinniśmy zbliżać się do Way Pointa, a tymczasem sygnału nie ma. Na szczęście takie wpadki rzadko nam się zdarzają, ale na pustyni potrafią zabłądzić nawet najlepsi...

Kolejnym urządzeniem „pokładowym” w rajdowej terenówce jest Sentinel, który pełni rolę „klaksona” - dzięki niemu zawodnicy wzajemnie informują się o zbliżaniu swych pojazdów. Sentinel zapobiega na przykład wpadnięciu na auto rywala, które utknęło w niewidocznym miejscu tuż za za wydmą. Pozwala również „zatrąbić” na kolegę, którego chciałoby się wyprzedzić, o czym on nie wie, ponieważ w lusterkach widzi tylko tumany kurzu.    

- Oczywiście każdy pilot rajdowy ma swój styl pracy – zdradza pilot NAC Rally Team. - Jedni patrzą wyłącznie w kartki roadbooka i kasują jedynie odległości na haldzie. Tak można jechać na europejskich bajach, ale w Afryce czy na rosyjskim Silk Way Rally pilot musi być zarazem dobrym nawigatorem. Kierowcy, z którymi jeżdżę, a więc Paweł Molgo i Piotr Domownik, przyzwyczaili się również do moich podpowiedzi, co wymaga ode mnie nieustannego kontrolowania drogi, a nie tylko patrzenia w „kwity”. Co dwie pary oczu to nie jedna! Czasem dostrzegam dziurę, której w ferworze walki nie zauważa mój partner, albo widzę lepszy tor jazdy. Staram się patrzyć z wyprzedzeniem. Gdy zbliża się zakręt, kilkakrotnie o tym przypominam, informując o malejącej odległości. Nie tylko „dyktuję” trasę, ale i ostrzegam przed zbliżającymi się niebezpieczeństwami, radzę, by zwolnić, albo przyspieszyć (to akurat czynię najrzadziej...), uspokajam atmosferę lub pobudzam do działania.  Niektórzy piloci skarżą się, że kierowcy ich czasem nie słuchają, ale ja ze swoimi kolegami z reguły nie mam żadnych problemów. Zadania mamy jasno rozdzielone. Kierowcy skupieni są na prowadzeniu auta, a ja na nawigowaniu.

Po zakończeniu wyczerpujących zmagań na trasie zadaniem pilota jest przygotowanie roadbooka na dzień następny. Typowym widokiem z rajdowego obozu jest postać pilota pochylonego nad notatkami i zapamiętale „malującego” flamastrami trasę (w pędzącym po wertepach aucie książka jest wówczas bardziej czytelna) czy oznaczającego niebezpieczne miejsca. Na rajdach maratońskich bywa, że organizator wręcza zawodnikom roadbook i... kilkanaście stron opisujących zmiany w zapisie trasy (wymuszone np. przed duże opady deszczu). Nawigator – chcąc nie chcąc – musi je wszystkie uwzględnić, starając się – przezwyciężając zmęczenie – nie popełnić żadnej pomyłki. Nawet najdrobniejszy błąd może okazać się brzemienny w skutki. 

Jakby tego było mało, pilot musi ponadto znać przynajmniej podstawy mechaniki, aby w razie awarii na trasie wraz z kierowcą naprawić auto (czasem umiejętności te decydują o dalszym być lub nie być w zawodach). Musi też mieć niezłą kondycję, bo na pustyni czasem konieczne staje się odkopanie auta, które ugrzęzło w piasku, lub na przykład wymiana przebitej opony. Generalnie praca pilota do łatwych nie należy...
- Ale nie mam na co narzekać! - zapewnia Janusz Jandrowicz. - Gdybym tego nie lubił, na pewno  rajdy nie byłyby moim hobby. Co więcej tak dobrze jest mi w roli pilota, że w ogóle nie ciągnie mnie za kierownicę! Wystarczy, że w życiu codziennym spędzam za nią dużo czasu. Starty w rajdach terenowych to dla mnie ogromna przyjemność i duża satysfakcja. Pewnie nigdy nie dotarłbym w tak piękne miejsca Maroka, Libii czy Rosji, gdybym nie siedział w fotelu pilota. Zapewne również nigdy nie spotkałyby mnie taka przygoda, jak sześciogodzinna jazda na holu w rozbitym aucie bez przedniej szyby, kilka metrów za pędzącym po pustyni Unimogiem... Tak się kurzyło, że nie widzieliśmy ciężarówki, która nas ciągnęła! Tym większą czuliśmy satysfakcję, gdy okazało się, że nasze poświęcenie opłaciło się – następnego dnia znów cały team stanął do walki! Bywa jednak, że praca pilota niesie z sobą również duże rozczarowania – nigdy nie zapomnę tego, co czułem, gdy na Italian Baja 2012 silnik naszego Pajero popsuł się kilkaset metrów przed metą, która była już w zasięgu wzroku...

Janusz Jandrowicz nie może już doczekać się rozpoczęcia sezonu 2013. W nowej Toyocie Land Cruiser grupy T2 wraz z Pawłem Molgo będzie startował w rajdach typu baja. Jesienią natomiast zasiądzie u boku Piotra Domownika w kabinie Unimoga, który stanie na starcie jednego z rajdów afrykańskich – prawdopodobnie rajdu Maroka.
MM



 

Oceń ten artykuł
(0 głosów)