Fortuna kołem się toczy. Rozmawiamy z Krzysztof Antończakiem, zwycięzcą MT Series 2013 w klasie CC1

październik 18, 2013
Na tegorocznym MT Series 2013 Krzysztof Antończak i Andrzej Mańkowski stoczyli zacięty bój o zwycięstwo w klasie Cross-Country. Nie obyło się bez przygód i dramatycznych momentów. Walka rozstrzygnęła się dopiero w ostatnim dniu zawodów. Kim jest „Leśniczy” i jego pilot? Jak powstał stwór, którym się ścigają? O to (i wiele innych rzeczy) spytaliśmy w naszym weekendowym wywiadzie.

Arek Kwiecień: - Nosisz ksywę “Leśniczy” – czy mógłbyś wyjaśnić dlaczego?

Krzysztof Antończak: - Faktycznie nadano mi taką ksywkę w trakcie rajdów, lecz tak faktycznie to mam inną. Wynika ona z faktu, iż jestem pracownikiem Lasów Państwowych w funkcji leśniczego w Nadleśnictwie Drawsko.

- Czy to oznacza, że drawski poligon znasz jak własną kieszeń? Czy wiedza ta pomaga Ci w trakcie rajdów?
- Każdy, kto spędził tutaj trochę czasu, zdaje sobie sprawę z ogromu tego obszaru (ok. 35 tys. ha) i tak naprawdę jest niewiele osób, które bardzo dobrze poznały każdy zakamarek tego terenu, a jeżeli już są to pracownicy z bardzo długim stażem pracy. Specyfika pracy leśniczego ogranicza jego obszar działania do około 2 tys. ha, na których przebywa on przez cały okres swojej pracy, czyli poznaje go bardzo dobrze. Resztę terenu zna z reguły na zasadzie głównych dróg łączących jakieś osady i to tych równiejszych, żeby szybciej dotrzeć do celu. Szczerze, to poligonu zacząłem „uczyć się” poprzez uczestnictwo w rajdach samochodowych, takich jak Pomerania czy MT. Jeżeli rajd przechodzi przez teren mojego leśnictwa, jest to jakieś tam ułatwienie, ale to są znikome procenty trasy. Możliwości, jakie ma organizator zawodów, tworząc układy tras, są tak ogromne, że nie sposób wszystkiego znać i tak samo jak inni zawodnicy czasami sobie trochę pobłądzimy

- Z kim startujesz i kto pomaga Ci na co dzień w rajdowaniu?  
- Moim pilotem jest mój kolega Andrzej Mańkowski, z którym razem tworzyliśmy ten samochód w jego warsztacie. Na rajdach z reguły wspierają nas jeszcze żony, jego syn i mój ojciec, który pełni rolę fotografa oraz znajomi ze stowarzyszenia 4x4 Drawsko Pomorskie. Mamy z Andrzejem wspaniałe i kochane żony, które podziwiam za cierpliwość i wyrozumiałość dla naszego hobby. Na każdej imprezie starają się nam pomagać, jak mogą, wspierać nas duchowo i dlatego chcemy tutaj im bardzo podziękować za ich podejście i zaangażowanie w nasze sukcesy. Ponadto na MT Series 2013 po raz pierwszy korzystaliśmy z pomocy kolegi Grzegorza, który opiekował się naszym autem w trakcie przerw pomiędzy odcinkami, co mocno nas odciążyło fizycznie i czasowo.

- W ubiegłym roku, na MT Series 2012 zajęliście 6. miejsce, na MT Rally 2013 – 2., a teraz sięgnęliście po zwycięstwo. Czy to oznacza, że rajdy z cyklu MT to Wasze ulubione zawody?
- Wcześniej osobno bawiliśmy się w typowej przeprawie i to z całkiem sporymi sukcesami: dwa zwycięstwa w Pomeranii i raz II miejsce, I miejsce Wałeckie Błota i Bezdroża, II miejsce Bobek Trophy i kilka jeszcze mniej znanych... Czy MT to nasze ulubione zawody? Na chwilę obecną na pewno tak, ponieważ od uczestnictwa w MT Series 2012 zaczęła się nasza przygoda z cross-country i wspólne starty z kolegą Andrzejem. Co można powiedzieć o serii MT?- tu trzeba przyjechać i to przeżyć, aby się przekonać. Organizacja całej imprezy stoi na rzadko spotykanym, wysokim poziomie. Przyjeżdża bardzo dużo liczących się załóg z Polski jak i z Europy. Występują wszelkie możliwe rodzaje tras: równe, dziurawe, błoto, piaski, czyli nie ma tutaj monotonii w jeżdżeniu. Wszystkie wydarzenia zaplanowane w czasie odbywają się punktualnie, co bardzo ułatwia życie  na rajdzie

- Na tegorocznym MT Series niemal od początku walczyliście o zwycięstwo, tocząc wyrównany pojedynek z mocnymi załogami. Czuliście presję? Spotykały Was przygody na trasie?
- Ciężko nie czuć presji, jak startuje się w takim towarzystwie, ale nie można mieć kompleksów. Trzeba zachować sportowego ducha i w miarę możliwości walczyć, nawet jak jest bardzo ciężko. Ja osobiście najbardziej odczuwam napięcie chwilę przed startem, gdy widzę powiewającą flagę sędziego i jeszcze jakieś 500 metrów po starcie, a później jest kilka większych dziur, które sprowadzają człowieka na ziemię i dalej już idzie dobrze. Przygód na trasie było tyle, że ciężko je wszystkie spamiętać, ale chyba wydarzeniem, które wywarło największy wpływ na dalszy przebieg rajdu dla nas, to była zacięta walka z Pokrakiem prowadzonym przez Pawła Matkowskiego i Dominikę Odejewską, która skończyła się małą kraksą, w wyniku której wylądowaliśmy na boku i straciliśmy koło. Nic by nie było nadzwyczajnego w tym niezamierzonym zajściu (tym bardziej że załoga Pokraka od razu udzieliła nam pomocy, stawiając nas na koła, za co niedługo później mieliśmy okazję się odwdzięczyć, ponieważ ich samochód zgasł i nie chciał zapalić, ale pociągnęliśmy go na holu i „zagadał” - niestety niedaleko przed metą wyzionął ducha całkowicie), ale w ferworze walki, zapominając o regulaminie, zaczepiłem się wyciągarką dachową w celu wymiany koła o pojazd organizatora, który był na miejscu zdarzenia, za co później zostaliśmy - zresztą słusznie - ukarani półgodzinną karą za skorzystanie z obcej pomocy. Jednak fortuna w sporcie kołem się toczy i konkurencyjna załoga Oleszczak-Chełmicki popełniła pod sam koniec odcinka błąd nawigacyjny i  ku naszemu zdziwieniu przyjechaliśmy na metę z czasem o 20 minut lepszym. W następstwie otrzymanej kary czasowej uplasowaliśmy się na drugim miejscu ze stratą około 7 minut w generalce. W  niedzielę przed ostatnim, najkrótszym odcinkiem zdrowy rozsądek podpowiadał, aby jechać zachowawczo i utrzymać pewne, wysokie drugie miejsce, ale ostatecznie uznaliśmy z Andrzejem, że zachowamy ducha sportu i walczymy o wszystko do końca. Paweł i Maciek od samego startu narzucili bardzo mocne tempo, ale po kilkunastu kilometrach udało nam się ich wyprzedzić i my zaczęliśmy uciekać, a po jakimś czasie straciłem rywali z oczu, dopiero na mecie okazało się, że ulegli poważnej awarii. Rywalizacja w tym roku była bardzo zacięta, o czym świadczą bardzo zbliżone czasy z odcinka nocnego. Każdy miał jakieś tam przygody po drodze, ale w efekcie udało się zwyciężyć w naszej klasie. Taki poziom rywalizacji świadczy o wysokim poziomie całej imprezy i dużym zaangażowaniu załóg biorących udział w rajdzie.


- Wasz samochód wygląda na “typową” zmotę. Czy mógłbyś zdradzić sekrety jej konstrukcji?
- Tak, nasz samochód pierwotnie projektowany był raczej do rajdów przeprawowych, ale okazało się, że świetnie radzi sobie także w ściganiu i tak rozpoczęła się nasz przygoda z cross country. Początek budowy samochodu był banalny: któregoś dnia zajechałem do Andrzeja na kawę. Siedzieliśmy u niego w warsztacie, gdzie leżała na podłodze rama z rozebranego Patrola i wtedy Andrzej powiedział do mnie "dawaj, zbudujemy sobie jakiś pojazd do zabawy". Było to powiedziane raczej w formie żartu, ale podszedłem do tej ramy i zapytałem, co jeszcze ma w zanadrzu, a on do mnie "wszystko się znajdzie!". Tak zaczęła się trwająca przeszło 5 miesięcy budowa, po której przeszedł czas na kolejne modyfikacje wymuszone przez pierwsze próby w terenie. Bazą konstrukcji jest zespolona klatkorama własnej produkcji. Oparliśmy ją na wzmocnionych mostach z Mercedesa G W461; z Mercedesa G pochodzi również reduktor, natomiast skrzynię biegów ze sztywnym kołem zamachowym zapożyczyliśmy z Mercedesa Sprintera. Układ kierowniczy pochodzi z Patrola. Silnik wymontowany został z Mercedesa C W202 2,5 TD - zamieniliśmy w nim oryginalną (sterowaną komputerem) pompę wtryskową na pompę sterowaną mechanicznie ze znacznie zwiększonymi dawkami paliwa i zewnętrznym, regulowanym zaworem ALDA przygotowaną przez szwedzką firmę Dieselmeken, która specjalizuje się w przygotowaniu takich pomp dla driftingu w Skandynawii. Doloty powietrza także zostały powiększone, ponadto zastosowana została turbosprężarka z samochodu ciężarowego marki MAN. Uzyskaliśmy w ten sposób moc około 230 KM i maksymalne obroty 6 tys. na minutę, co jak na takiego diesla jest niezłym wynikiem. Silniki serii OM605 charakteryzują się "pancerną" konstrukcją i niesamowitą odpornością na katowanie, przegrzanie itd. Bardzo ważną zaletą tego motoru jest jego prostota i to, że potrzebuje on do pracy tylko paliwa, powietrza i chłodzenia, co umożliwiło nam dotarcie do mety niedzielnego odcinka MT Series bez ładowania. Po przekroczeniu mety zgasły metromierze... Układ chłodzenia opiera się na dużej chłodnicy (własnego projektu) umieszczonej z tyłu pojazdu i wyposażonej w dwa duże wentylatory Spal. Zawieszenie to cztery 14-calowe amortyzatory typu coilover + bumpstopy firmy SX Racing. Długo metodą prób i błędów uczyliśmy się je odpowiednio wyregulować, aż w końcu według nas pracują dobrze i pozwalają na szybka jazdę. Nasz dodatkowy zestaw ratunkowy to dwie wyciągarki elektryczne.

- Startujecie w klasie Cross Country, ale wygląda na to, że chyba równie radzilibyście sobie w klasie Sport. Nie ciągnie Was do zmiany?
- Myślę, że bez większych problemów dalibyśmy sobie radę, ale rywalizacja z pojazdami typu Grat z mostami portalowymi nie byłaby lekka. Jak na razie spodobało nam się ściganie i jakoś nie ciągnie nas do błota i wody.

- Ale podobno już szykujecie coś nowego na przyszły sezon...?
- Rozpoczynamy nowy projekt budowy auta typowego do cross country i na razie powiem tylko, że będzie napędzane mocnym dieslem!

- Wasze najbliższe plany startowe?
- Naszym marzeniem jest ukończyć nowe auto do wiosennego MT Rally, a później zobaczymy. Ale chcielibyśmy ruszyć poza zasięg widoku komina domu :)

- Tego Wam życzymy! A więc owocnej zimy w warsztacie!

Rozmawiał: Arek Kwiecień, fot. Archiwum zawodnika, Gosia Gongolewicz