Wydrukuj tę stronę

Na szczycie Everestu. Sukces polskiego Scorpion Team na Ładoga Trophy 2017

czerwiec 12, 2017

Na swym koncie mamy już zwycięstwo (Darka Luberdy) w Croatia Trophy, 3. miejsce (Hołka) w rajdzie Dakar i niezliczone już triumfy biało-czerwonych w Breslau Poland. Dziś do listy największych sukcesów polskiego off-roadu dopisać możemy zwycięstwo Wojtka Antoniuka i Arka Najdera w klasie ATV Special rajdu Ładoga Trophy 2017. Jakby tego było mało, Polacy mogą być również dumni z 3. czasu uzyskanego w (najoficjalniej) klasyfikacji generalnej rajdu!

Amfibia ARGO prowadzona przez załogę Scorpion Team pozwoliła się wyprzedzić na trasie tylko jednej terenówce Proto oraz czterokołowcowi prowadzonemu przez mistrza Rosji. Za plecami zostawiła zaś całą konkurencję z klasy ATV Special (m.in. ubiegłorocznych zwycięzców z Finlandii startujących quadami 6x6, potężnego rosyjskiego Szerpę oraz konkurencyjną amfibię), jak i pojazdy z innych, bardzo zaawansowanych klas takich jak Proto czy TR3. Polacy prowadzili tygodniową walkę w rejonie jeziora Ładoga, z czasem będąc nieomal na skraju wyczerpania, pozbawieni snu i wypoczynku, zmagając się przy tym z ogromnymi trudnościami na trasie i (nielicznymi na szczęście) awariami. - Podczas przeprawy przez jedno z bagien w naszym ARGO pękł przewód paliwowy, a benzyna obsikała nas od stóp do głów – relacjonuje Wojtek. - Wystarczyłaby iskra z wyciągarki, abyśmy spłonęli bez szans na niczyją pomoc. Poza tym nie był tak źle oprócz pourywanych kolców w gąsienicach i ukręconej półosi. O wiele większym problemem była trasa, która w tym roku była piekielnie wymagająca.

Wojtek ma porównanie, bo na Ładodze w tym roku był już po raz siódmy. Oprócz „standardowych” przeszkód zafundowanych przez organizatora w rodzaju bezkresnych, pływając łąk, zwalonych drzew i bagien, nowością były „magamowe” trawersy oraz ponadprzeciętna ilość odcinków prowadzących po skałach. Nie, nie kamieniach, ale potężnych „krawężnikach”, sięgających czasem kilku metrów wysokości. Pełzanie po nich amfibią na gąsienicach nie należało do najprostszych zadań, o czym Wojtek przekonał się na finałowym oesie, niebezpiecznie dachując (a przypomnijmy – ARGO nie posiada klatki bezpieczeństwa)! Na szczęście Arek w porę zaparł ciałem pojazd, ratując swojego kolegę przed przygnieceniem.

Jak co roku kluczowym momentem rajdu był 24-godzinny etap zwany Hannibalem, podzielony na trzy 6-godzinne odcinki, pomiędzy którymi pojazd musiał być (z pomocą serwisu) transferowany na miejsce startu kolejnego oesu. To była najbardziej wyczerpująca doba podczas całego tygodnia – nie tylko pod względem sportowym, ale również logistycznym. Auta serwisowe, by dotrzeć po amfibię, musiały zmagać się trudną trasą terenową, na której wyciągarki również nie próżnowały. Nieukończenie Hannibala oznacza na Ładodze koniec marzeń o dobrym rezultacie końcowym – dzień ten okazał się rozstrzygający dla blisko 70 procent załóg, które ukarane zostały wielogodzinnymi taryfami. Polacy nie tylko tańczyli na grzbietach potężnych skał, przeprawili się przez bagna i przeskakiwali przez rowy, ale jednocześnie toczyli bezpośredni, zażarty bój z Finem prowadzącym sześciokołowego quada. Po 11 godzinach spędzonych na trasie ich wynik różnił się o zaledwie... 2 minuty! Pozostali rywale z czasem przestawali się liczyć – w rosyjskiej amfibii Tinger wybuchł silnik, a załoga Szerpy nie wytrzymała obciążenia psychicznego. Trudności trasy dla wielu były nie do przezwyciężenia – wyobraźcie sobie tylko quada 4x4 tkwiącego na szczycie ponadmetrowej skały, którego w żaden sposób nie można zaasekurować czy bezpiecznie opuścić na ziemię. Jeden z oesów był prawdziwym rockcrawlingiem po głazach ukrytych w wodzie – w tym miejscu fiński rywal Polaków zaliczył wywrotkę.

- Walkę toczyliśmy do samego końca, bo czuliśmy, że Fin jest niedaleko – opowiada Wojtek. - Szczątkowe wyniki i brak informacji o karach nie pozwalały nam czuć się bezpiecznie, choć wiedzieliśmy, że jesteśmy liderami naszej klasy. Na przedostatnim etapie, który był suchy, ale prowadził po zwalonych drzewach i kamieniach, quady były zdecydowanie szybsze od naszej pełzającej „gąsienicy”. Nerwówka była więc do samego końca, ale ostatecznie zwyciężyliśmy, na dodatek z dużą, blisko półtoragodzinną przewagą! W sumie na oesach spędziliśmy prawie 27 godzin. Czuję, jakbyśmy zdobyli Everest off-roadu, bo była to chyba najtrudniejsza Ładoga w historii! Jesteśmy bardzo szczęśliwi! Wszystko poszło po naszej myśli – ARGO dało radę, nasza ekipa serwisowa była rewelacyjna, ja z Arkiem również odrobiliśmy nasze zadanie. Teraz czas na odpoczynek i sen...

text: Arek Kwiecień, fot. Scorpion Team