Ładoga Trophy 2011 – dzień po dniu (część II)

PONIEDZIAŁEK - ETAP III

Etap poniedziałkowy Ładoga Trophy był bardzo udany dla Marcina Łukaszewskiego i Magdy Duhanik, którzy wywalczyli najlepszy czas przejazdu trasy. Tymczasem pozostałe dwie nasze załogi spotkało mnóstwo przygód.

Już na dojazdówce na start etapu Scorpion Wojtka Antoniuka i Sebastiana Klonowskiego musiał zatrzymać się, ponieważ z jednego z kół uciekło całe powietrze. Okazało się, że nie wytrzymała łatka, którą nasi zawodnicy dzień wcześniej zreperowali dętkę. Koło na szczęście udało się naprawić, a Wojtek, korzystając z pomocy szybkiego serwisu „Duhaników”, zdążył jeszcze wpaść do bazy po zapasowe dętki i zapomnianego Chipa. Szaleńcza gonitwa na start opłaciła się – załoga Scoropion Team mimo czterominutowego spóźnienia została wpuszczona na trasę. Później te cztery minuty okażą się niestety brzemienne w skutkach…

Poniedziałkowy etap, choć miał zaledwie 14 kilometrów, aż roił się od wyzwań. Rozgrzewką była trasa, którą na co dzień podróżują ogromne krazy transportujące wycięte drzewo, pozostawiające za sobą – rzecz oczywista – równie ogromne koleiny. W tym miejscy Polacy ze Skorpiona napotkali zepsutego Defendera Adama Bomby i Arka Najdera, w którym awarii uległa przekładnia kierownicza. Jak się okazało, niewiele również brakowało, aby zdrowiem, a może nawet życiem próbę naprawy przypłacił Arek, obok głowy którego z impetem przeleciała część ślizgu wyrwanego z wyciągarki. Miał chłop szczęście! Defender wrócił do bazy na naprawę, a Scorpion ruszył do dalszej walki. 

Część trasy prowadziła po terenie wyrąbiska z pieńkami o półmetrowej wysokości. Kluczenie między nimi było sztuką nie lada; w zasadzie awaria była tylko kwestią czasu. - Kilka kilometrów po takim terenie może zmęczyć każdego – opowiada Wojtek. - Zmęczyło również nasz przewód hamulcowy, który pękł przy samym zacisku. Najgorsze, że stało się to na ostrym zjeździe. Poczułem nagle całkowity brak hamulców. W ostatniej chwili  uderzyłem w pieniek, aby się zatrzymać. Inaczej spadłbym z 80 m zjazdu na pieńki które auto rozerwałyby w pył…

Półgodzinna naprawa pozwoliła usunąć uszkodzenie, a w nagrodę dalsza trasa zaprowadziła załogę Scorpiona do cudownego, 15-metrowego wodospadu, którego widok tak zachwycił naszych zawodników, że zapomnieli o… ściganiu. - Po wielu latach zabawy w off-road  taki widok jest jak nagroda za to wszystko, na co człowiek tak tyrał: czy w garażu, czy w pracy, by na to zarobić – opowiada szczęśliwy Wojtek. - Cieszyliśmy się jak dzieci. Zaczęliśmy kręcić filmy i po prostu karmić swoje oczy tym widokiem. Obiecuję swojej Rodzinie że zabiorę ich w to miejsce aby mogli zaznać tego co ja. Dla osób, które znają Plitwickie Jeziora na Chorwacji, to niech wyobrażą sobie podobne miejsce, tyle że nie w parku z biletami i wydzielonymi ścieżkami, a w leśnej głuszy, w której wędrujesz tam, gdzie cię oczy poniosą. Aby było jeszcze milej, dwie miłe Rosjanki topless opalały się na szczycie wodospadu, serdecznie nam machając.
Gdy reszcie Polacy oprzytomnieli, ruszyli do dalszych zmagań, rywalizując ramię w ramię z załogami z Rosji i Finlandii. Zbliżająca się meta przypomniała im, że mają jeszcze szanse zmieścić się w limicie czasu. Gonitwa prawie opłaciła się. Trasę pokonali w czasie regulaminowych 5 godzin, ale po doliczeniu 4 minut spóźnienia na stracie okazało się, że… limit niestety przekroczyli. Szcześciogodzinna taryfa nie wywarła jednak na nich najmniejszego wrażenia… Przygoda i widoki, które zaznali na etapie, były dla nich najwspanialszą nagrodą.

DSC_0009_1WTOREK – ETAP IV

Etap wtorkowy rozpoczynał się skalistymi przeszkodami, które idealnie trafiały w gusta załogi Scorpiona – auta stworzonego do rockcrawlingu. - Było naprawdę wysoko, a na zboczach stromo – opowiada Wojtek. – W oponach mieliśmy zbyt dużo powietrza i zaczęliśmy się bujać jak wańka wstańka. Spuściliśmy powietrze i było już dobrze. 0,2 atmosfery wystarczyło. Dalej jeżdżenie po głazach wielkości 1-2 m sprawiało nam niesamowitą frajdę, auto wyginało się w każdą stronę. Może wydawać się to niemożliwe, ale na płaskim gruzowisku bez żadnego problemu można było się przewrócić.

Kolejne zadanie, które czekało na zawodników, z pozoru wydawało się niemożliwe do zaliczenia. Dalsza trasa prowadziła dokładnie w poprzek jeziora. I to jeziora nie byle jakiego! Z brzegu utworzonego przez ogromne głazy auta miały wjechać do wody, dobrnąć do skalistej wysepki wyrastającej na środku tafli, a następnie przedostać się na drugi brzeg jeziora. Scorpion, jak przystało na rasowego rockcrawlera, wykorzystując obie skrętne osie, sprawnie pokonał skalisty brzeg i zanurzył się w wodzie. Nieco więcej problemów miał SAM, który utknął na jednym z głazów, w rezultacie wyginając drążek i wał.

- Przy wyjeździe z wody było jeszcze gorzej – opowiada kierowca Skorpiona. - Wysokie kamienie i jeszcze większe jamy postawiły nam auto w pionie. Sebastian złapał się koła, aby nie było rolki. Ja w pogotowiu cały czas trzymałem drążek zmiany biegów, aby móc „zapiąć” wsteczny. Kiedy staliśmy tak w pionie rozległy się brawa i oklaski. Kibicom to się podobało!

Po skalistym rockcrawlingu i wodnej przeprawie trasa skierowała samochody w las. Jednak nie na drogę, lecz między drzewa. Auta na chwilę musiały zamienić się w czołgi i same taranowały drzewa, czasem o średnicy nawet 20 cm. O wytchnieniu mowy nie było. Zaraz za lasem rozpoczynały się bagna. - Już umieliśmy przemieszczać się po tych kożuchach, więc   śmiało siedząc w aucie, przemierzaliśmy kolejne kilometry pływającego dywanu. Technika? Obie osie skręcone: jechaliśmy „na cztery łapy”, robiąc cztery ślady, dzięki czemu dużo mniej się zapadaliśmy. Pod żadnym pozorem nie wolno nam było się zatrzymać. Nawet gdy wydawało się, że jest już źle, należało jechać, jakimś cudem auto jechało.

Na koniec dnia samochody musiały jeszcze pokonać w poprzek 5 rowów – o niedużej szerokości, ale za to o sporej głębokości. Piloci musieli szybko przypomnieć sobie techniki pływackie… Dla kierowców przeszkoda ta również była niezwykłym wyzwaniem – zjazd do rowu był niemal idealnie pionowy, a gdy stawało już czterech kołach, nad powierzchnią wody wystawały jedynie szyja i głowa kierującego.

SAM na przeprawach nie miał już problemów, za to w Scorpionie awarii uległa pompa paliwa. Załoga wtedy sądziła jednak, że wyczerpał się cały zapas paliwa. Mimo poświecenia Sebastiana, który pobiegł po kanister, a następnie przez kilometr niósł go w rękach, Scorpion ostatecznie zjawił się na mecie z 15-minutowym spóźnieniem, „zarabiając” kolejną taryfę. Cały wysiłek poszedł na marne… - Takie są uroki rajdów – skwitował Wojtek.

Załoga Off-roadsport skończyła natomiast etap z 4. czasem, gorszym o 25 minut od lidera rajdu. Na półmetku zajmowała 3. lokatę w „generalce” swojej klasy, ze stratą 61 minut do najszybszej ekipy z Finlandii.

DSC_0256ŚRODA – ETAP V

Środowy etap Ładoga Trophy 2011 obie polskie ekipy z klasy Proto zapamiętają na długo. W efekcie nocnej reanimacji Scorpion stanął na starcie z nową pompą paliwa i nadziejami załogi na lepszą przyszłość. Niestety już na dojazdówce wskazówka ciśnienia paliwa zaczęła informować o kłopotach. Odwrotu jednak nie było. Na trasie kłopoty zaczęły się nasilać. Silnik pracował nierówno, przerywał, aż wreszcie na jednym z podjazdów zgasł. – Mieliśmy mętlik w głowie – opowiada Wojtek. – Przecież Kamil (mechanik Scorpion Team – przyp. AK) zamontował w nocy nowy cały układ zasilania paliwa. Wszystko powinno działać prawidłowo. W końcu znaleźliśmy ostatniego podejrzanego - może to paliwo. Odczepiamy wężyk od filtra, a paliwo ze zbiornika leci cienką stróżką. W zbiorniku mamy jakiś mega syf, który nie wiadomo skąd się tam wziął. Czyżby sabotaż? A może mają tu tak liche paliwo, że zatyka nam wężyk. Nie wiemy już, co myśleć. Jedyne, co mogliśmy zrobić, to kompresorem wdmuchaliśmy powietrze przez wylot zbiornika, wypychając elementy, które go zatykały. Pomogło. Paliwo leci ciurkiem.

Ale silnik niestety nadal nie chciał równo pracować. Autem szarpało, co utrudniało precyzyjne prowadzenie. Jakby tego było mało, trasa zrobiła się bardzo techniczna – należało przeciskać się między drzewami i kamieniami. – I stało się – mówi Wojtek. – Wjeżdżając między dwoma drzewami na szczyt, auto zaczęło szarpać i z dużym impetem uderzyło w gruby świerk. Kierownica wyrwała mi się z rąk. Próbowałem się wycofać, ale nie miałem możliwości przekręcić kierownicy. Utknęliśmy. Szybka analiza. Drążki całe, zwrotnica cała, sworznie na miejscu i koła były pionowo. Ale przekładnia kierownicza nie chciała się kręcić. Coś zablokowało ją w środku. Trudno. Odpięliśmy drążek od przekładni i próbowaliśmy jechać, wykorzystując tylko dodatkowe wspomagania podłączone szeregowo. Niestety serwo działa w taki sposób, że steruje siłownikiem w momencie, kiedy przekładnia nie daje już rady, ale w momencie braku obciążenia, siłownik jest luźny i nie trzyma położenia. Efekt był taki, że mieliśmy nieruchomą kierownicę i kiedy dociskałem ją w lewo, to natychmiast siłownik pchał koło w lewo, a kiedy nie dociskałem w żadną stronę, koła miały całkowity luz i jechały, gdzie chciały. Dramat. Nie dało się tak jechać w tym terenie (w dodatku z chrzczonym paliwem). Dla nas ten dzień wyścigu dobiega końca. Przynajmniej jeśli chodzi o trasę.

Załoga Scorpiona musiała podjąć decyzję o wycofaniu się z etapu. Po drodze nie omieszkała jednak nacieszyć oczu przepięknym krajobrazem Ładogi, a nawet zażyć ożywczej kąpieli w blasku zachodzącego słońca.  Już późnym wieczorem dotarła do nowego campu rozłożonego tuż nad brzegiem jeziora.

Marcin i Magda z teamu Off-roadsport we środę również przeżyli trudne chwile. – To był niezwykle trudny dzień - przyznaje Marcin Łukaszewski. – Jak spojrzałem w książkę drogową i zobaczyłem limit ustalony na 7 godzin, to miałem złe przeczucia. Początek nie był trudny. Jechaliśmy po piasku, kamieniach, między drzewami. Spektakularny okazał się wjazd 100 metrów do jeziora. Woda była bardzo głęboka i myślałem, że się utopimy. Uszkodzony reduktor opóźniał wyciągnięcie samochodu, który osiadał w mule. W drugiej połowie trasy korytarz punktów GPS prowadził przez 10-kilometrową, pływającą łąkę. Tam w każdej chwili można popełnić błąd, utopić samochód, wciągnąć pod kożuch i zostać na długo. Znowu korzystaliśmy z trapów, hi-lifta i innych off-roadowych rozwiązań.

Obie polskie ekipy noc musiały poświęcić na renowację swych maszyn. Załoga SAM-a jako jedna z trzech dotarła do mety w regulaminowym czasie, ale poniosła ogromne straty w sprzęcie. Jazdę nieoczekiwanie utrudniały jej wąskie Simexy, które grzęzły w bagiennym terenie. Zagraniczne załogi korzystające z Boggerów te same miejsca pokonywały bez zatrzymywania się.

Rany Scorpiona również okazały się trudne do zaleczenia. Polacy odkryli, że w baku zamiast benzyny była… ropa, która uszkodziła sondę lambda. Jakim cudem tam się znalazła – tego nie wie nikt. Jeszcze poważniejsza okazała się awaria układu kierowniczego. Trzygodzinna, wyczerpująca naprawa przekładni nie przyniosła efektów. – Ostatecznie podjąłem decyzję o zaspawaniu układu wspomagania – opowiada Wojtek. – Teraz miałem nieruchomą kierownicę, która po dociśnięciu w jedną ze stron wymuszała przesunięcie siłownika przesuwającego koła. Bardzo dziwne uczucie. Nie kręcisz kierownicą, a jednak skręcasz. Wadą tego rozwiązania było to, że kiedy mieliśmy luźną kierownicę, koła jechały, gdzie chciały, i siłownik ich nie trzymał.  

IMG_5263CZWARTEK - ETAP VI

Po wyczerpujących etapach w czwartek załogi nareszcie miały okazję zaznać nieco relaksu. Na ten dzień organizatorzy zaplanowali widowiskowe oesy „pod publiczkę”, wytyczone nad samym brzegiem Ładogi. „Publiczka” przybyła gromadnie, przynosząc ze sobą zapasy piwa, wódki i kiełbasy. Off-roadowy spektakl z udziałem blisko 300 maszyn był tego warty.

Załogi pokonywały dwa oesy – jeden był wyścigiem po plaży, ale jego trasa kilkakrotnie kierowała maszyny do wody, gdzie zaliczały efektowne nurkowanie. Drugi miał charakter trialu po wydmach.

Marcin i Magda w swoim stylu, szybko i spektakularnie rozprawiła się z oboma odcinkami, osiągając najlepszy czasy. Scorpion z uszkodzonym układem kierowniczym miał trudniejsze zadanie. - Po dodaniu gazu auto jechało, gdzie chciało – opisuje Wojtek. - Od tej pory prowadziły nas koleiny, a my nie mieliśmy nad tym kontroli. Mogłem tylko kontrolować wychylenia koła. Dwa razy koła skręciły się nam na maxa w prawo, prawie zatrzymując i wywracając auto. Mimo to wciąż jechaliśmy. Woda zakrywała mi przez chwilę szybę, auto pod wodą. Silnik pracował jak oszalały, mieląc piaskowe dno i wyciągając nas na brzeg. Meta.

Trail po wydmach Scorpion pokonał metodą „od prawa do lewa”, ale również szczęśliwie dotarł do mety. Załoga SAM-a w tym momencie zajmowała 2. lokatę w klasie Proto; Scorpion był klasyfikowany na miejscu 7 (na 13 zgłoszonych załóg). Również polski Defender ukończył ciężki oes, choć poruszał się bez wspomagania. Dla załogi Land Rovera: Gosi, Arka, Michała, Adama i Roberta był to już ostatni dzień „Ładogi”.

Czwartek stanowił dla zawodników okazję do zregenerowania sił przed dwoma finałowymi etapami. Po dniu spędzonym na plaży w obozie zorganizowano część rozrywkową. Na podstawie głosowania wybrano Królową Ładogi, którą została czarnowłosa Marija. Wieczór przyciągnął tłumy i zakończył się potańcówką. Wydarzeniem było przybycie Duńczyków z klasy TR2, którzy kilka dni wcześniej zatopili swe samochody na bagnach. Pieszo i stopem dotarli szczęśliwi, choć krańcowo wycieńczeni do obozu. Organizator obiecał, ze odszuka ich samochody i odeśle je kurierem.

IMG_3649PIĄTEK – ETAP VII

Przedostatni etap rosyjskich zmagań wokół jeziora Ładoga był to 28-kilometrowy odcinek specjalny rozegrany w nowej jak dotąd scenerii. Zawodnicy pokonywali leśne dukty o gliniastym podłożu i bardzo głębokich koleinach. W gęstym lesie i podmokłych okolicach ominięcie przeszkody innym torem było niemożliwe. Uczestnicy jeździli także po starych zrębach lasów i małych, podmokłych łąkach.

- Trasę można by śmiało nazwać drogą pijanego drwala – mówi Marcin Łukaszewski. - Zaczęła się szybkimi partiami, które przeszły w stare zręby z pieńkami, na których można było uszkodzić napędy i zawieszenie. Później krajobraz zmienił się diametralnie i jechaliśmy w głębokich koleinach - takich po pas. Teren był fenomenalny. Ma ogromny potencjał, a pokonanie przeszkód było niezwykle trudne. Nie potrzeba było taśm czy punktów gps bo zwyczajnie nie można było pojechać inną trasą. Pierwszy raz spotkaliśmy się tutaj z gliną. Akurat takie fragmenty nie są nam straszne, ale kilka błędów wynikających z nieznajomości tutejszego terenu zjadło cenne minuty.

Załoga Scoropiona w walce z lasem po raz pierwszy w tej edycji rajdu była zmuszona skorzystać z piły spalinowej. – Jechaliśmy po rumowiskach leśnych - opowiada Wojtek.  - Trasą dla nas stały się wielkie zwalone drzewa. Zawieszenie gięło się do granic możliwości. Opony ciągle amortyzowały kolejne uderzenia. Jechaliśmy strasznie wolno.

Jak zawsze nie o było się bez przygód. W pewnym momencie z koła Scorpiona zeszło powietrze – winę za to ponosił urwany wentyl. Wymiana dętki w towarzystwie ogromnych gzów była dla zawodników prawdziwym koszmarem. Jazdę nie ułatwiała awaria przekładni kierowniczej. Wojtek, by zmienić kierunek jazdy, nie skręcał kierownicą, ale dociskał ją w lewo bądź w prawo, przekazując w ten sposób sygnał siłownikowi, który przesuwał zwrotnicę. Wysiłek opłacił się – łódzka załoga dotarła do mety, mieszcząc się w 8-godzinnym limicie czasu i awansując w nagrodę na 6. miejsce w klasie Proto.  Ekipa Off-roadsport etap ukończyła na miejscu 3.; w „generalce” przed finałowym etapem wciąż plasowała się na 2. pozycji.

IMG_5950SOBOTA – etap VIII

Finałowy etap Ładoga Trophy był niezwykle pechowy dla walczącej o podium polskiej załogi. W samochodzie Marcina Łukaszewskiego i Magdaleny Duhanik na cztery kilometry przed metą urwał się wąs przekładni kierowniczej i uniemożliwił skończenie odcinka. Team Off-roadsport dostał karę i w klasyfikacji generalnej spadł niestety na czwarte miejsce. To pierwsza, poważna awaria, która zatrzymała SAM-a Evo III w czasie zawodów.

Kłopoty miał również Scorpion, w którym na 9 kilometrów przed metą  podczas próby wyciągania urwało się koło. Wojtek wraz z Tomkiem, który tym razem jechał w roli pilota (wcześniej pełnił funkcję tłumacza i.... kucharza) przez wiele godzin czekali na pomoc ekipy serwisowej, której z kolei… skończyło się paliwo. Na szczęście wszystko dla nich skończyło się Happy Endem. Scorpion podjął próbę ewakuacji na trzech kołach; później w miejsce urwanego koła załoga z pomocą serwisu umieściła pniak, pełniący od tej pory rolę swoistej narty.

Załoga Off-roadsport na mecie wyglądała z początku na niepocieszoną. - Mamy ogromny niedosyt i jest nam niezwykle przykro, bo mieliśmy szansę na podium - mówił Marcin Łukaszewski. – To były ciężkie zawody, do których długo się przygotowywaliśmy. Już po pierwszym etapie wiedzieliśmy, że Ładoga Trophy to prawdziwe zawody sportowe o urozmaiconym charakterze. Stawka była bardzo silna i konkurenci wciąż naciskali. Tereny, jakimi dysponują Rosjanie, można nazwać bezkresami. To coś, czego w Polsce niema. Nie spełniło się nasze sportowe marzenie, ale sam start w tej imprezie jest dużym wyzwaniem. Ładoga Trophy zapewne trafi do naszego rajdowego kalendarza.

W czasie ceremonii rozdania nagród samopoczucie Marcina i Magdy uległo poprawie, bowiem organizatorzy wyróżnili polską załogę nagrodą specjalną (w postaci wstępu wolnego na Łaodgę Trophy 2012)  za widowiskową jazdę i sportową postawę.

- Pomimo pecha jaki nas spotkał, ceremonia zakończenia była dla nas bardzo miłym momentem – komentowała Magda. - Zespół odwiedzały wycieczki zawodników i kibiców, pozowaliśmy do zdjęć, wymienialiśmy się koszulkami i słyszeliśmy wiele pozytywnych słów. Wiem, że wśród Rosjan mieliśmy wielu fanów, którzy gdy jechaliśmy krzyczeli -"jadą nasi". Takich sympatycznych akcentów było wiele i jest to dla nas niezwykle przyjemne.  Widać, że nasza ciężka praca i starania zostały docenione. Niezwykle pozytywnym zaskoczeniem była też nagroda, która trafiła w nasze ręce. Z pewnością zrobimy wszystko, aby w przyszłym roku wziąć udział w tych zawodach. Chcielibyśmy podziękować wszystkim kibicom i tym, których pomoc była bardzo cenna w naszym starcie.

W ciągu ośmiu dni Ładoga Trophy 2011 zawodnicy okrążyli największe jezioro w Europie, pokonując blisko 1200 kilometrów. Ostatecznie piętnastą edycję rajdu zwyciężył w klasie Proto Kiri Shivonen, drugi był Sergiej Halzew, a trzeci Pylko Pykka.

Opracował: Arek Kwiecień, fot. Paweł Rosłoń Fragmenty relacji dzięki uprzejmości Scorpion Team (www.scorpionteam.pl)