RFC 2008: Samotność Maratończyka

Zgodnie z zapowiedziami we środę zawodnicy nareszcie mieli okazję porównać swe siły na odcinkach specjalnych, które rozegrano w sercu dżungli nad rzeką, przy której obozowaliśmy. Miały być dwa oesy, ale ostatecznie odbył się jeszcze trzeci, za sprawą którego gwiazdą imprezy został Grzesiek Bogusz. W czwartek czeka nas gwóźdź specjalny malezyjskiego Rainforest Challenge - przeprawa blisko 50-kilometrową trasą przez Twilight Zone. Pisząc te słowa, siedzę o północy pod rozbitą plandeką, która służy nam do ochrony przed deszczem, twórczą wenę przynosi mi huk płynącej obok rzeki i dźwięki płynące z gęstwiny otaczającej nas dżungli, a intensywne światło księżyca oświeca klawiaturę mego megaodpornego Toughbooka (szkoda że tylko pożyczonego...). Choćby dla tej właśnie chwili warto było według mnie tu przyjechać...

Na środowe oesy zawodnicy długo musieli czekać. Od czasu prologu organizatorzy nie zdołali przeprowadzić żadnego odcinka specjalnego, co mocno wszystkich frustrowało. Bezsporną wpadką Malezyjczyków i współorganizatorów z Australii było odwołanie poniedziałkowych oesów, które czekały już przygotowane na zawodników. Zawiodła komunikacja - w dżungli działa jedynie satelita, a tę chyba ma wyłącznie główny szef rajdu.

Oba dzisiejsze odcinki były bardzo krótkie, ale - trzeba przyznać - również bardzo treściwe. Pierwszy polegał na wjechaniu do wspomnianej już, usianej głazami rzeki, nakręceniu w niej i wyjechaniu po stromym, wyślizganym urwisku między bambusami i nierzadko mocniejszymi od lin wyciągarek - lianami. Drugi sprowadzał się do pionowego uphillu po zabłoconym zboczu, na którym ciężko było nawet ustać na nogach. W wyniku losowania "szczęściarzami", którzy jako pierwsi musieli przecierać obie trasy były obie załogi Caroline Team. Najgorzej na tym wyszedł zwłaszcza Mirek Kozioł, którego UAZ zaplątał się na amen w lianach. Kolejni mieli już bardziej ułatwione zadanie. Najlepsi oba oesy potrafili pokonać bez użycia wyciągarki. Wśród nich byli Jacek Ambrozik i Mariusz Borowski, których Suzuki z gracją i bez wysiłku przeskakiwała po kamieniach i wspinała się po błocie. Ich czasy były niemal identyczne z najlepszymi załogami z Malezji, których potwory pod maskami mają turbodoładowane silniki z Toyoty Supra, jeżdżą na zwolnicach i 36-calowych Simexach.

Nastrój rajdowej sielanki zakłócił na pół godziny intensywny deszcz, dzięki któremu wszyscy przypomnieli sobie, jak dżungla potrafi też być niemiła. Niestety dzisiejsze odcinki zakończyły udział w RFC Tomcata Marka Adamczyka, w którym popsuła się skrzynia biegów. A do "Osiołka" zapasowa się nie zmieściła... Utytułowany kwartet: Adamczyk-Bogusz-Popielarczyk-Derengowski od czwartku będą więc walczyli nie o pokonanie Strefy Mroku, ale o wydostanie "Tomasza" z dżungli...

Mimo że Tomcat może już jeździć wyłącznie przy pomocy elektrycznej wyciągarki, to jednak jego pilot - Grzesiek Bogusz - został bohaterem dodatkowego, trzeciego oesu, który został rozegrany po południu. Tym razem jednak auta poszły w odstawkę, a sprawdzianowi poddano kondycję zawodników, którzy - wymysł godny sadysty lub Pudziana - musieli przeturlać w głębokim błocie dwa kompletne koła na Simexach (po jednym na każdego załoganta) na dystansie około 200 metrów. Niektórzy byli bliscy poddania się już po kilku metrach. W konkurencji tej nie wziął udziału Marek Adamczyk, ale Grzesiek mimo to postanowił pobiegać za dwóch, czym wzbudził ogromne uznanie całej obozowej społeczności, w końcu nieułomków. Na półmetku nie poddał się i wziął się za drugie koło, które z ogromną determinacją doturlał do mety i... nie padł! Jego wynik był na dodatek lepszy od rezultatów niektórych kompletnych załóg! No ale czemu się tu dziwić - ten gość biega w maratonach. Warto dodać, że najbardziej fotogeniczną parę tworzyli Jacek z Mariuszem, którzy przyozdobili głowy gustownymi, różowymi kapelusikami. Widok bezcenny!

W obozie trwa międzynarodowa integracja. Malezyjczycy witają się z nami słowami "Kocham Ojca Rydzyka", a do towarzyskiej ekipy "Osiołka", która również mnie ugościła, wpadają jak na stację benzynową - jego zbiorniki przywiozły tu prawie pół tony paliwa. Oprócz załóg malezyjskich i polskich obóz zamieszkują m.in. Duńczycy (2 Cherokee), Rosjanie, Austriak, Amerykanin, ekipy ze Siri Lanki, Australii, Nowej Zelandii, Chin i paru innych jeszcze państw na świecie.

Jutro wjeżdżamy do Twilight Zone. Ma być bardzo ciężko, organizatorzy podsuwali wszystkim pomysł ominięcia tego etapu zawodów, ale mało kto ich słucha. Z polskich załóg dalej jadą na pewno dwa auta: Ambrozja i Mariusz oraz Doktorowie, a także oba polskie quady. Mirek Kozioł odpuszcza (jego UAZ z silnikiem BRDM-a "nie robi" jednak w dżungli), a Rafał Płuciennik jeszcze się zastanawia (w przednim moście nie ma blokady). Kto nie jest zawodnikiem, musi złapać sobie stopa - ja skwapliwie skorzystałem z propozycji jednego z zaprzyjaźnionych Malezyjczyków, który jest obecnie drugi w "generalce". Może jakoś nie spadnę z jego klatki:)

Text i foto: Arek Kwiecień / Sigma Pro - za pomoc w realizacji transmisji satelitarnej dziękuję firmie MARSAT
(10/12/2008)


fot. Arek Kwiecień / Sigma Pro