Wydrukuj tę stronę

Finał Rainforest Challenge 2015. Tropikalna selekcja

grudzień 11, 2015

Polskie załogi, które reprezentowały nasz kraj w słynnym malezyjskim ekstremie Rainforest Challenge 2015, po tygodniu spędzonym w dżungli całe i zdrowe dotarły do mety zawodów. Wojtek Gołębiowski z Tomkiem Dargaczem startujący zwinnym Can-Amem Maverick wywalczyli ostatnie miejsce w czołowej dziesiątce. Jadący dużo cięższym Jeepem (na gaz!) Dagmara Kowalczyk i Romek Popławski uplasowali się 6. oczek niżej. Na starcie rajdu stanęło 37 załóg.

Rainforest Challenge to rajd, w którym rywalizacja sportowa na krótkich odcinkach specjalnych łączy się z długą, wyczerpującą przeprawą przez dżunglę. W zasadzie trudno rozstrzygnąć, co jest trudniejsze: wyśrubowane limity czasowe na soczystych oesach czy walka z przyrodą i wszechobecnym, czerwonym błotem na dojazdówkach. Przemierzający trasę rajdu konwój kilkudziesięciu pojazdów: rajdówek, wozów organizatora, presscarów i terenowych ambulansów po pewnym czasie rozpełza się na wiele kilometrów wstrzymywany czasem przez maruderów, którzy psując się lub nie radząc sobie z przeszkodami, blokują innym trasę. W tym roku pokonanie 12 kilometrów pomiędzy strefami Predator a Terminator zajęło zawodnikom aż 40 godzin! Inni na wiele godzin zostawali w dżungli, biwakowali pod gołym niebem, a czasem nawet porzucali auta na pastwę losu.

Pomimo kłopotów technicznych polskie załogi nie dawały za wygraną. W czerwonym Jeepie po drodze rozpadł się mechanizm różnicowy w przednim moście, pozostawiając go z napędem... na 3 koła. Na szczęście auto udało się reanimować z pomocą miejscowych mechaników. Mavericka również nie ominęły problemy w postaci ukręconych półosi.

Po opuszczeniu najtrudniejszego rejonu - słynnej Strefy Mroku - zawodnicy "na dobicie" musieli pokonać  finałowe oesy - krótkie, ale bardzo techniczne. Wśród bambusów, podwodnych głazów i w koszmarnych upałach. Po tygodniu walki można było się jednak już do tego przyzwyczaić...

[quote width="auto" align="left" border="RED" color="BLUE" title="komentowała na mecie Dagmara, która w Malezji była po raz czwarty, ale po raz pierwszy w roli zawodniczki."]- Ten rajd dla Europejczyków jest szokiem. Oddycha się powietrzem o temperaturze rozgrzanego piekarnika i naprawdę potrzebna jest żelazna kondycja, żeby przez dziesięć dni ścigać się w tropikach. Rywalizacja i wylane hektolitry potu to jedna strona, z drugiej czeka survivalowa przygoda, czyli budowanie campów w dżungli, kąpiele w rzekach czy obrona przed niekoniecznie przyjaznymi mieszkańcami deszczowych lasów. Myślę, że dla kobiety jest to podwójne wyzwanie. Rainforest Challenge to najdłuższy rajd, w jakim do tej pory startowałam, wiec pojawiło się się pytanie – jak umiejętnie rozłożyć siły? Tu przy sobie zawsze trzeba mieć kilka litrów wody, bo w takich upałach woda po prostu leje sie z człowieka. Pilota obowiązują rękawiczki, bo nigdy nie wiadomo, czy podpinając linę nie złapie kolczastego pnącza. A te potrafią poszarpać skórę. Jednak dla mnie - prawdziwego pasjonata off-roadu start w rajdzie na drugim końcu świata był spełnieniem marzeń. Celem na Rainforest Challenge miała być meta, wiec nasze miejsce w połowie stawki znakomitych kierowców z całego świata przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Razem z Romkiem przeżyliśmy tu również fantastyczną, egzotyczną przygodę poznając klimat i kulturę tego niezwykle przyjaznego kraju, jakim jest Malezja.[/quote]

[quote width="auto" align="left" border="RED" color="BLUE" title="mówił Roman Popławski"]- Rainforest Challenge od kilku lat przewijał się przez moje myśli i wreszcie stał się faktem. Legenda… - to słyszałem o Rainforest Challenge i potwierdzam, jest połączeniem wyprawy i rajdu przeprawowego. Dlatego nie jest tu lekko. Ciągłe przemieszczanie campów, rozkładanie i składanie tymczasowego domu, za kilkadziesiąt kilometrów znowu znajdujemy sie w nowym miejscu i znowu podejmujemy walkę na dynamicznych odcinkach specjalnych. Limity na pokonanie odcinków to zaledwie 15 – 20 minut. W tym czasie musieliśmy dawać z siebie wszystko, chwila nieuwagi lub niewłaściwa decyzja i słyszeliśmy gwizdek sędziego. W trzydziestu pięciu stopniach i wilgotności porównywalnej do sauny, kwadrans energicznej walki powodował, że nie było na mnie suchej nitki. Tutejsze samochody są nieco inne niż nasze, inaczej przygotowane pod kątem specyficznych warunków, czyli wąskich i szybkich nawrotów. Jednak nasza ,,tajna broń” w postaci dodatkowej wyciągarki dachowej była jedyna w swoim rodzaju. Kibice bardzo nas wspierali, bo kobieta za kierownica przeprawowego samochodu na RFC to rzadkość, tym bardziej że Dagmara często zawstydzała lokalnych ,,kozaków”. 16-te miejsce na 37 załóg, to dla nas ogromne zwycięstwo!  [/quote]

Mimo ogromnego zmęczenia Polacy już na mecie przyznali, że do Malezji na pewno jeszcze (nie raz) powrócą.

MM, fot. Fanpage Dagmary Kowalczyk