Magam Trophy 2008 - etap nocny, czyli im dalej (w las), tym gorzej

Magam2008_etap3Po wyjściu rano z pokoju hotelowego pierwszą osobą, jaką napotkałem, był Rafał Płuciennik z ręką... w gipsie. – Na stromym zjeździe dłoń ześlizgnęła mi się do wnętrza kierownicy, która wykonała następnie kilka obrotów... Wyrwało mi nadgarstek, natychmiast zawieźli mnie do szpitala, podali narkozę i tylko tyle pamiętam... – opowiada cierpiętnik. Przypadek Rafała jest znamienny – po nocnym etapie większość zawodników jest poobijana i śmiertelnie zmęczona, a ich samochody przedstawiają obraz nędzy i rozpaczy.

Tylko w Miastku najciekawsze dzieje się nocą i pod koniec rajdu, gdy auta są już wymęczone i niechętne dalszemu maltretowaniu. Pisanie, że nocny etap był trudny, byłoby zwykłym truizmem. Organizatorzy postanowili chyba, że najcięższe przeszkody zawodnicy będą w tym roku pokonywali w ciemnościach. Opinia „najtrudniejszego rajdu ekstremalnego w Polsce”, kraju z off-roadu w świecie słynącego, zobowiązuje...

Już zaraz po starcie (który wyznaczono na godz. 23) i pokonaniu strumienia płynącego w głębokim jarze, auta wdrapywały się na trawers, który za dnia mógłby być zanadto przerażający... Zawodnicy nie widzieli jednak, czym ryzykują, więc podejmowali to wyzwanie, starając się utrzymać samochody na kołach. Nieduża odległość dzieląca trawers od startu spowodowała, że na przeszkodzie szybko zrobiło się niebezpiecznie tłoczno. Wszędzie krzyżowały się liny wyciągarek, piloci wpadali na siebie, nie raz też doszło do bezpośredniego kontaktu samochodów. Najłatwiej mieli z pewnością ci, którzy jechali w czubie – liderzy rajdu: Jacek Ambrozik i Marek Schwarz, którzy szybko zaliczyli trawers i uciekli w las.

Niedługo później na zawodników czekała „Łąka prawdy” – rozległe torfowisko, poprzecinane strumykami, na której każdy krok po niestabilnych kępach trawy mógł oznaczać zapadnięcie się po pas w wodę (sam się o tym przekonałem – brrr:). Łąki niesposób było pokonać „na kołach” – pod dwóch, trzech metrach jazdy koła ginęły w błocie. Resztę musiał załatwić „winch”, ale na bębnie trzeba było mieć co najmniej 30 metrów liny. Adamowi Wolnemu po rozwinięciu całej liny i założeniu na drzewie pasa do zaczepienia haka brakowało... dosłownie kilkudziesięciu centymetrów. Nieludzkim wysiłkiem pilot Marka Schwarza naprężył linę i... hak trafił w oczko taśmy. Marek Schwarz do łączki dojechał jako drugi, kilkanaście minut przed nim z przeszkodą rozprawił się Jacek Ambrozik.

Etap do końca nie był łatwy – przeważały na nim trawersy, nie brakowało błota i wody, a wyciągarka była w ciągłym użyciu. Niewiele aut wytrzymało takie traktowanie. Toyota Huberta Sarosieka kilkakrotnie rolowała, gdy załoga była na zewnątrz auta. W Jeepie Wojtka Głowackiego padło sprzęgło, Piotrek Kowal miał bliskie spotkanie z drzewem, co skończyło się pęknięciem klatki.

Do mety po trzy i pół godzinach jazdy jako pierwszy dotarł „Ambrozja”, wyprzedzając Marka Schwarza o blisko godzinę. Nareszcie pokazali, co potrafią Duńczycy – zwycięzcy jednej z ubiegłych edycji „Miastka” Per Bertelsen i Jesper Madsen, którzy przyjechali na trzecim miejscu. Doskonale pojechali swoim Patrolem Zbigniew Peczyński i Łukasz Chołuj, którzy wywalczyli czwartą lokatę, w efekcie awansując w „generalce” na trzecie miejsce (za Ambrozikiem i Schwarzem). Sporo odrobili do liderów Zbigniew Popielarczyk z Rafałem Trwogą, którzy uzyskali piąty czas, przesuwając się też na piąte miejsce w klasyfikacji rajdu. Bez kar i w wyznaczonym czasie do mety dotarło tylko siedem załóg.

Teraz jeszcze (12 w południe) większość zawodników śpi, a ich mechanicy starają się reanimować auta. O godzinie 14 start do kolejnego etapu.

Text i foto: Arek Kwiecień / Sigma Pro

 

Oceń ten artykuł
(0 głosów)