Wydrukuj tę stronę

A tu nagle... Piiiiiiiiiiiiii, czyli niezwykłe przypadki RAFCO na Warmińskim Rajdzie Przeprawowym

kwiecień 20, 2012
Ubiegłotygodniowy piątek, 13-ego. Większość off-roadowej braci śledziła lub była bezpośrednim świadkiem „europejskiego” MT Rally, a tymczasem na Warmię zaczynały zjeżdżać załogi na Warmiński Rajd Przeprawowy. Była to pierwsza z trzech zaplanowanych rund, a zorganizowano ją w okolicach Elbląga. Uroczysty start i prolog miał odbyć się w sobotę w Młynarach. Mojej załodze przydzielono 68. numer startowy, a załóg włącznie z quadami było ponad 80!
Ubiegłotygodniowy piątek, 13-ego. Większość off-roadowej braci śledziła lub była bezpośrednim świadkiem „europejskiego” MT Rally, a tymczasem na Warmię zaczynały zjeżdżać załogi na Warmiński Rajd Przeprawowy. Była to pierwsza z trzech zaplanowanych rund, a zorganizowano ją w okolicach Elbląga. Uroczysty start i prolog miał odbyć się w sobotę w Młynarach. Mojej załodze przydzielono 68. numer startowy, a załóg włącznie z quadami było ponad 80!

Gdy tylko nasz Samurai wyjechał z serwisu, okazało się, że na rajdzie nie będziemy mieć... hamulców;-( Pompa czasami łapała, a czasami puszczała. Na zmianę nie było czasu. I tak bez testów, bez sprawdzenia czegokolwiek ruszyliśmy lawetą w stronę bazy do uroczego zajazdu agroturystycznego Vitalis. Po drodze drobne problemy z mocowaniem pasów trzymających samochód i „przypaleniem” ręcznego w lawecie (to przez podniecenie pierwszym rajdem), ale ogarnięte i szczęśliwie do celu.

Na miejscu ekipa już się rozstawiła i przyjmowała „gości”. Szybkie przywitanie, niektórzy przebywali już od dłuższej chwili na bazie, o czym świadczyła ich mało zrozumiała „polszczyzna”;-) Przez chwilę nasza Suzuki postała na „głównej” drodze jak na wystawie. Koledzy oglądali, podziwiali, podpytywali, jakbyśmy przywieźli jakąś Miss Polonię;-) Na bazie już dość ciasno, ale znaleźliśmy miejsce i na lawetę, i na auto. Szybko do „ORGów”, by załatwić kwity, zaplombować auto i mogliśmy już delektować się przyrządzonym na tę okazję pieczonym i nadziewanym świniakiem;-) Krótka wymiana zdań przy jedzonku i piwku ze starymi znajomymi. Każdy przedstawił, co w aucie poprawił, domontował i tak miło minął wieczór. Po 23 wszyscy udali się grzecznie do pokojów, ale słychać, że „biesiada” dalej trwała... tym razem w pokojach. Do bazy co chwila dojeżdżały załogi z różnych zakątków Polski. W międzyczasie zaczął padać deszcz… - to już standard na „Warmińskim”. DOBRANOC! Następnego dnia rozpoczynaliśmy sezon:) W końcu!!!

W sobotni zimny i mglisty poranek wstaliśmy wcześnie rano, żeby zdążyć na śniadanie. Kolejne załogi wciąż dojeżdżały na bazę. Słońce przebijało się przez mgłę, więc zapowiadał się ładny dzień. O 10 zbiórka w miejscowości Młynary przy szkole, potem parada po mieście w eskorcie policji, strażaków i wójta Gminy (podziękowania za gościnę), a dla nas... pierwsze kłopoty. Płyn chłodniczy zagotowany! Powód: niezmasowany czujnik temperatury wody. Jakaś pani dała nam dostęp do wody, szybka naprawa i pojechaliśmy na prolog. Ciśnienia nie było, bo mieliśmy 68. numer startowy, ale jakiś nerw już był.

Na prolog nie walczyliśmy na czas, ale Kuraś i tak prostował nogę w kolanie;-) Ruszyliśmy tuż za dwoma Samurajami z naszego teamu. Dojazdówka i pierwsze pieczątki - bardzo łatwe, tylko "plaga" młodzieży na quadach przeszkadzała ;-( Robiliśmy jak leciało bez problemów, a tu... kapeć. Piiiiiiiiiii Pożyczyliśmy kompresor, napompowaliśmy i ruszyliśmy dalej, ale powietrze dalej schodziło. Gdy ukończyliśmy oes, pojechaliśmy szukać serwisu ogumienia. Był 3 km od mety odcinka. Pan się nad nami zlitował, choć był bardzo niechętny, gdy zobaczył 35-calowe koło. Zeszło mu godzinę na klejenie dętki:-( Pierwsze straty, ale jechaliśmy dalej. Dojazdówki bardzo fajne, malownicze, jakieś stawy jeziorka, głębokie koleiny. Zaliczaliśmy wszystko aż do pieczątki na środku bagienka.

Dojechaliśmy rozpędem, ile się dało i podczepiliśmy linę do małego krzaczka. Trochę ruszyliśmy, ale krzaczek puścił i wyszedł z ziemi. Na szczęście liny starczyło na grubsze, jedyne w okolicy drzewo i „winczowaliśmy” się dalej. Jeszcze nigdy nie pchaliśmy tyle dziadostwa przed sobą. Podbiłem pieczątkę, brnęliśmy dalej, aż tu nagle… pękła lina;-( Piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii. Dobrze, że obok byli nasi koledzy, to podpięliśmy się za krzaczek i bokiem wyciągnęliśmy Samuraja z bagna, zostawiając dla reszty świetny tor;-)

Po wyjeździe okazało się, że nie mieliśmy już napędu na przód... Piiiiiiiiiiiiii. Co robić. Zamontowaliśmy pozostałość stalówki na bęben, zwinęliśmy elektryka i dalej do przodu na tylnym napędzie. Teraz byle jaki przejazd oznaczał winczowanie. Przed nami dwie pieczątki w dość głębokiej i zimnej jak cholera wodzie. Przedarłem się przez wodę  w „dresikach” (przecież było ciepło, to nie chciało się woderów zakładać... – teraz mam nauczkę), podczepiłem linę i obie były nasze. Jak się później okazało, w tym samym miejscu nasi koledzy Marek i Rafał zassali wodę i tu skończył się dla nich rajd. Nasze auto dzielnie wyjechało, pchając przed sobą wielkie konary drzew. Niestety plecak z dokumentami leżał na podłodze, więc wszystko mokre;-( Piiiiiiiiiii...

Kolejne wyzwanie: techniczna pieczątka w leju w poprzek - niby łatwo. Podbiliśmy, rozwinąłem linę z elektryka i dałem sygnał do zwijania, a tu... nówka wyciągarka już nie działa!;-( Piiiiiiiiiiiiiiiiii Wytargaliśmy się przodem, na szczęście liny starczyło.

Wjechaliśmy na słynną w Elblągu Modrzewinę i tu już z „góry”. Przy jednym wciąganiu pod stromiznę czekaliśmy dobre pół godziny, aż łaskawy quad zrobi nam miejsce (ale się facet pierdzielił!!!), następne dwie tak samo, pod pionowe ściany. Zaliczyliśmy wszystkie, choć stromizna była taka, że ciężko było nawet wejść, by podpiąć linę. Jechaliśmy spokojnie, ja prowadziłem kierowcę po taśmach, choć on widział lepszą drogę i jak się później okazało, miał rację. Przeleciałem szybko,  nie ostrzegając go przed takim nieco zdradliwym zjazdem z małego „progu” i… piiiiiiiiii.... boczek z dachem! Piiiiiiiiiiiiiiii MOJA WIELKA WINA, ale i tak trzeba takie zjazdy poćwiczyć. Kuraś cały, ale za to wściekły. Szybko hebel i zaczęliśmy łapać lejące się przez korek paliwo. Bańka z zapasową wodą oraz 3 butelki z moimi napojami poszły na zbiórkę benzyny. Organizator poinformowany – mieliśmy czekać na pomoc. Zadzwoniliśmy do kolegi Jacka, który już jechał do domu, ale zawrócił, by nam pomóc. W międzyczasie dojechała inna załoga i postawiła nas na koła. Samochód się „ustał”, wszystko przeglądnięte i na całe szczęście silnik zapalił. Wielkie dzięki za cierpliwość i pomoc dla Jacka (JAWAN4X4) - co my biedne żuczki byśmy bez Ciebie zrobili?;-)

Ruszyliśmy dalej. Mgła opanowała wąwóz, mało widać, zmęczenie już nas dopadło, ale robiliśmy, co było można. Przeciągnęliśmy się przez słynny torf na Modrzewinie, dojechaliśmy do pieczątki, która – jak się okazało – była z... innego rajdu! A o mało mnie tam nie wciągnęło, woda zimna, mróz zaczynał szronić trawę, a ja taplałem w dresikach!!! MASAKRA. Wyjechaliśmy z tego „łajna” i dojechaliśmy do kolejnej pieczątki. Ciasny wjazd między drzewami i auto zakleszczone. Na zbloczu próbowaliśmy je wyciągnąć do tyłu i… znowu strzeliła lina! Piiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii! Nawinęliśmy ostatni już krótki kawałek i wyciągnęliśmy się. Niestety z tylnym napędem nie mogliśmy już wyjechać nawet z prostej koleiny. Przez półtorej godziny wiązaliśmy liny, jakie nam zostały, marznąc przy tym strasznie i jakoś z bólem wydostaliśmy się. Na około biało, mróz, mgła, zimno. Podjęliśmy decyzję o odpuszczeniu i zjazdu do bazy, ale... jak się stąd wydostać? GPS nie działał, wszędzie wąwozy, zimno telepie i tak krążyliśmy przez następną godzinę, szukając drogi wyjazdowej. Udało się.

Około 2.30 zameldowaliśmy się zmarznięci na bazie. Zdaliśmy kartę – mniej niż połowa pieczątek przybitych. Ja szybko pod gorący prysznic, a potem po grochówkę!

Podsumowując: 10. miejsce, za dużo przygód. Nasi koledzy z teamu zajęli 3. i 4. lokatę w wyczynie, więc ktoś osiągnął sukces. My dostaliśmy po dupie i była to nauczka na przyszłość, że bez sprawdzenia i przygotowania wszystkich sprzętów i siebie nie ma po co jechać!!! Ja byłem tylko w 100% zadowolony z... telefonu. SOLIDna robota;-)

Następnym razem się poprawimy, ja przygotuję się lepiej i będzie super! A nie żadne Piiiiiiiiiiiiiii....;)
RAFCO

Powyższy atykuł pochodzi z blogu, który RAFCO prowadzi na forum.terenowo.pl. Zapraszamy wszystkich, by go naśladowali - to najłatwiejszy sposób, by ze swoim autem, rajdem czy przygodami trafić na główną stronę TERENOWO.PL:)

 

 
 

Najnowsze od TERENOWO.PL