Dagmara Kowalczyk: Raz jeszcze Bałtów i jego bezdroża

Bałtowskie Bezdroża, po których śmigaliśmy z Wojtkiem Głowackim i Jeepem (prawie) Wranglerem. To śmiganie zakończyło się skręceniem nogi Jeepa (znów to sprzęgiełko), wbiciem grubej gałęzi w mój piękny, czerwony fotel, reanimacją blokad i całą masą różnej maści awarii podzespołów.

Kurcze, a było tak pięknie! Zaczęło się od prologu, w którym Jeep wystartował niezbyt ochoczo. Cisnę, cisnę, a tu nic! No, cóż… Na ręcznym to i z nitro się nie pojedzie…:) Tak czy inaczej wnioski wyciągnięte – zawsze przed odcinkiem ręczny przekręcać na opcję off. Przekręcać – nie pomyliłam. W Jeepie ręczny to małe pokrętło, więc czasem zdarza się po prostu zapomnieć.

Prolog fajnie zrobiony. Wielka niecka w kamieniołomie z wytyczonym pod każdą klasę torem ścigania. 3, 2, 1 – start! Razem ruszały trzy samochody. I widowiskowo, i bezpiecznie. Ociekająca deszczem publiczność z góry obserwowała widowisko przez kilka godzin.

Nocka – trzy odcinki specjalne. Pierwszy – las z górkami, trawersami i całą masą wciągających się kolegów. Udało się kilku wyprzedzić, więc przyznam szczerze – spuchłam z dumy. Generalnie to zasługa Wojtka - on mówił, jak cisnęłam. Przy okazji zamykając oczy. Zresztą stwierdziliśmy, że chyba powinnam jeździć z zamkniętymi oczami.

W nocy żaden trawers nie był mi straszny, ale w dzień… Wojtek, mógłbyś mnie asekurować windą? W sobotę dostaliśmy bojowe zadanie – 8 odcinków specjalnych i tylko 10 godzin limitu czasu. Był więc „Las niespodzianek”, „Kanał pijanego sołtysa”, „Górski rollercoaster” i tym podobne wynalazki. „Sołtys” zatopił nas po same klamki. Ja skostniałam, Jeep się zaciął i kategorycznie odmówił współpracy. Udało się dociągnąć na tylnej wyciągarce. Alleluja, jesteśmy na brzegu! Niestety sprawa nie pozostawiła na kierowcy suchej nitki. Tak to się kończy, gdy do wody człowiek ładuje się bez woderów. Trzęsłam się jak galareta, szczękając zębami, więc od jednego z organizatorów rajdu (dzięki Damian!) wycyganiłam jego prywatne bojówki. Z 10 numerów za duże, ale... suche. I to było najważniejsze. Kolejna kałuża – mały pikuś! Tak się wydawało... ale kiedy na dnie co chwilę leży gruby konar i samochód przechodząc przednimi kołami, zawiesza się i staje w wodzie, to mały pikuś staje się groźnym bulterierem. Oj, męczyliśmy się w tej kałuży, męczyliśmy. Jeep zdecydowanie miał nas powyżej uszu, tzn. lusterek. Lusterka też w sumie odpadły. Odpadły też oczka, co widać na zdjęciu. Kiedy, gdzie? Nie mam pojęcia, na odcinkach ogarnął mnie amok:)

Jak na klasę Adventure – dostaliśmy mocno w kość. Nawet rasowi off-roaderzy mieli nietęgi miny. Auta klękały na potęgę, bo presja czasu przy takiej liczbie odcinków specjalnych i 10-godzinnym limicie czasu była ogromna. Ciągle ktoś coś reanimował, wczołgiwał się pod auto, czochrał po głowie, szukając wyjścia z sytuacji. Udało się odhaczyć połowę dniówki i z piskiem opon (limit czasu) wróciliśmy do bazy. Stan Jeepa – szkoda gadać, ale kocham to dzielne auto. A i Wojtka udało się nieźle zmordować. W nocy, gdy wjeżdżaliśmy na metę odcinka, parował jak huta Katowice. Zresztą podobnie wyglądała i dyszała większość pilotów. Panowie szacunek, nie było miękkiej gry.

Generalnie rajd świetny pod każdym względem. I logistyki, i zabezpieczenia, tras, organizacji, towarzystwa. Nic dziwnego, że zjeżdżają tu tłumy. Na tę edycję zgłosiło się ponad 200 załóg! A w październiku może być jeszcze więcej, bo nagrodą za pierwsze miejsca w każdej z klas będzie tygodniowy wylot na bezdroża… Stanów Zjednoczonych. Nagroda to tylko „kropka nad i”, bo Bałtowskie Bezdroża mają już taką opinię, że o lepszej nie można sobie nawet pomarzyć. Nie wierzycie? Zapytajcie stałych bywalców imprezy albo sami wpadajcie na edycję jesienną.

Text: Dagmara Kowalczyk, foto: Tomasz Kaczmarek & Mateusz Głowacki

Ogromne podziękowania dla naszych przyjaciół – firm Dragon Winch, Bush Taxi i TVN Turbo. Uściski za poświęcenie i wylany pot dla Wojtka i Romana oraz naszych fotografów – Tomka i Mateusza.