Ekstremalne oblicze Bałtowskich Bezdroży Dragon Winch 2018 – trójgłos medalistów

Tańce po zasypanych śniegiem, pionowych zboczach i trawersach oraz przeprawy przez skute lodem mokradła nie zrobiły na zawodnikach startujących w Bałtowskich Bezdrożach Dragon Winch 2018 takiego wrażenia jak... dojazdówki, na których zmagali się z dojmującym zimnem i przelatującą poziomo przez kabinę zamiecią śnieżną. Trzy najlepsze załogi klasy ekstremalnej tegorocznych „Bałtowskich” zgodne są co do tego, że były to jedne z najtrudniejszych dni spędzonych przez nich kiedykolwiek w terenie.

ZOBACZ TAKŻE: Bałtowskie Bezdroża Dragon Winch 2018 – lodowi wojownicy

– Wolałbym już nigdy tego nie powtarzać – przyznaje Marcin Małolepszy, który wraz z Łukaszem Kożuchowskim drugi raz z rzędu wygrali rajd w Bałtowie. – Gdy ogłoszony został termin rajdu, wiedziałem od razu, że może być niewesoło ze względu na pogodę i temperaturę powietrza. Ale takiego uderzenia zimy chyba nikt się nie spodziewał. Ziściły się nasze najgorsze przeczucia. Było niemal tak źle jak na słynnym „Polandzie” przed kilkoma laty, gdy walczyliśmy przy minus 15 stopniach Celsjusza, a w moich woderach chlupotała woda. Same oesy nie były jeszcze najgorsze, bo ogrzewała nas adrenalina i ruch, ale na dojazdówkach myślałem, że umrę.

Trasy pokonywane... po asfalcie między odcinkami specjalnymi okazały się zmorą również dla pozostałych załóg. Braterskie duety: Jacek Musz i Maciej Musz, oraz Marcin Szewczuk i Mirosław Szewczuk, które zajęły dwa kolejne miejsca na podium klasy ekstremalnej, na start oesów również docierały przemarznięte do szpiku kości – szybka jazdy otwartym autem przy padającym śniegu do przyjemności z pewnością nie należała. Każdy jednak ratował się na swój sposób. Marcin z Łukaszem w przerwach uprawiali jogging i starali się ogrzać przy ognisku. Mirek przed wodnymi próbami zakładał ocieplane wodery, podczas gdy Marcin wolał pozostać w kombinezonie, na którym rosła skorupa lodu mającego podobno właściwości izolacyjne. Najsprytniejszy patent zastosowali chyba bracia Muszowie, którzy walczyli ubrani... w suchy skafander nurkowy (Maciej) i kombinezon jachtowy (Jacek).

– To był strzał w dziesiątkę! – zachwyca się Maciej. – Kupiliśmy je specjalnie z myślą o tym rajdzie. Nie przepuszczały zimna i nie ograniczały nam ruchu. Oba były lekkie i pozwalały swobodnie oddychać. Pewnie przydadzą nam się również na bałtowskim maratonie w październiku!

Oby słowa Jacka nie okazały się prorocze... Mróz uprzykrzający off-roaderom życie na dojazdówkach odchodził w niepamięć, gdy auta wyjeżdżały na trasę oesów. Wtedy jednak prawdziwym problemem stawał się kopny śnieg, który zamieniał bałtowskie lasy i jary w bajkową krainę, ale jednocześnie skutecznie przykrywał czyhające na zawodników terenowe pułapki. W jedną z nich wpadł – dosłownie! – Jimny EVO6 Marcina i Łukasza.

– Śnieg zasłonił uskok, na który wjechałem dość gwałtowanie autem i zgodnie z bałtowską tradycją wylądowaliśmy na dachu – opowiada Marcin Małolepszy. – Na kołach błyskawicznie postawili nas bracia Muszowie, którym jestem bardzo wdzięczny za okazaną pomoc. Gdyby oni znaleźli się w podobnej sytuacji, na pewno również nie zostawilibyśmy ich w potrzebie, bo zwykle wzajemnie się wspieramy, również w trakcie prac serwisowych. Rywalizacja z nimi jak również z braćmi Szewczukami zawsze toczy się w dobrej atmosferze i na wysokim poziomie.

W trakcie rajdu awarie omijały podziwiane na każdym postoju przez tłum kibiców, pływające Jimny EVO6, ale drobne problemy techniczne nie pozwoliły niestety w pełni rozwinąć skrzydeł samochodom Muszów i Szewczuków.

– W nocy przestała działać wyciągarka, którą używamy do asekuracji – opowiada Marcin Szewczuk. – Dwa trudne odcinki złożone z samych trawersów musieliśmy więc pokonać bardzo ostrożnie, bez większych szaleństw. Później, po zakończonym etapie wyciągarkę wymienili nasi mechanicy, pracując w temperaturze minus 10 stopni. W dzień kontynuowaliśmy naszą strategię, jadąc spokojnie, unikając ryzyka, byleby nie popsuć auta, bo ewentualna naprawa byłaby w tych warunkach raczej niemożliwa. Plan okazał się dobry, bo pomału, pomału, ale dojechaliśmy do mety na trzecim miejscu.

Musztanga kłopoty spotkały już na samym starcie prologu.

-– Być może za szybko ruszyliśmy i dużego obciążenia nie wytrzymał wał, który kompletnie się rozsypał – wspomina Maciek. – Taryfa na prologu (30 minut) ustawiła już dalszą rywalizację, bo wiadomo było, że „Małyszów” będących w formie trudno jest dogonić. Ale staraliśmy się jechać najlepiej, jak umiemy i mimo awarii interkomów na nocnych oesach, co utrudniało komunikację między kierowcą a pilotem, ostatecznie awansowaliśmy na drugie miejsce.

Bałtowskie Bezdroża Dragon Winch 2018 według zapowiedzi organizatora z racji wiosennego terminu miały być nieco łatwiejsze niż zazwyczaj i takie być może by były, gdyby nie niespodziewany atak zimy. Zawodnikom zaoszczędzono jednak głębokich przepraw wodnych, a te, które ostatecznie znalazły się w roadbooku, były stosunkowo krótkie, choć wymagały od samochodów przeistoczenia się w pancerne lodołamacze. „Łatwiejsze” „Bałtowskie” mimo wszystko pozostały wyzwaniem tylko dla najlepszych przeprawowców w Polsce, a finałowy sobotni odcinek o nazwie „Terytorium Szakala” stanowił egzamin najwyższej próby 

IMG 7105

– przy dwugodzinnym limicie czasu dwie czołowe załogi – „Małysze” i Muszowie – spędziły na jego trasie odpowiednio 66 i 84 minuty, a Szewczukowie zmuszeni byli rzucić ręcznik dosłownie dwa trawersy przed metą.

– Uczyniliśmy to z żalem, bo walczyliśmy ze wszystkich sił mimo zapadającego zmroku, ale nie chcieliśmy ryzykować taryfy za przekroczenie dziennego limitu czasu – mówi Marcin Szewczuk.

– Próba ta dosłownie nas wykończyła – dodaje Marcin Małolepszy. – Non stop poruszaliśmy się na „windzie”, wdrapując się na pionowe ściany. Z Jackiem i Maćkiem przez cały rajd walczyliśmy na oesach na zmianę, wzajemnie przecierając sobie drogę. Tym razem ciężar wytyczania szlaku padł na nich. Skoro jednej z najlepszych załóg w Polsce zajęło to prawie 1,5 godziny, wątpię, aby takiemu wyzwaniu sprostał środek stawki, nie mówiąc już o debiutantach. Organizatorom będę radził, by w przyszłości takie oesy były dzielone przynajmniej na dwie połowy – może więcej załóg będzie wtedy miało odwagę i czas, by się z nimi zmierzyć, a – co za tym idzie – zyskać nowe umiejętności i doświadczenie?

Walka na zaśnieżonych stromiznach, dominujących na trasie rajdu, była z pewnością testem, do którego trudno się wcześniej przygotować. Każda z trzech najlepszych załóg klasy ekstremalnej z zadaniem tym zmagała się na swój sposób. Lekkie Jimny EVO6 z silnikiem Hayabusy dogrzebywało się kołami do ziemi, by zyskać trakcję. Zbudowany na bazie Samuraia Musztang z 4-litrowym silnikiem BMW V8 i mostami Patrola częstokroć driftował po zboczu niczym na wędce, podpinany do kolejnych drzew liną przedniej wyciągarki. Z kolei SAM braci Szewczuków, którego konstrukcja również oparta jest na Samuraiu, a pod maską pracuje silnik 1.8 Baleno, trasę pokonywał z rozmysłem, starannie dobierając tor przejazdu. Jak się okazało, każda z metod okazała się skuteczna i przyniosła sukces zawodnikom.

Wszystkie trzy najlepsze załogi klasy ekstremalnej na pewno zobaczymy w akcji również na październikowej, maratońskiej edycji Bałtowskich Bezdroży. Oby tym razem zawodnikom towarzyszyła piękna, złota jesień i dodatnie temperatury powietrza!

text i foto: Arek Kwiecień / Sigma Pro

Galeria z prologu

IMG 0222

Galeria z etapu nocnego

IMG 6298

Galeria z etapu dziennego

IMG_7416