Trzech muszkieterów – Polacy na starcie Ładoga Trophy 2011. Rozmawiamy z W. Antoniukiem

Ładoga Trophy to rajd owiany legendą. Odbywa się daleko na północy, dlatego już samo dotarcie na jego start stanowi spore wyzwanie. Później jest jeszcze trudniej. Przez ponad tydzień zawodnicy okrążają jezioro Ładoga, pokonując w sumie blisko 1200 kilometrów, z czego tylko… 132 km to odcinki oesowe. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to niewiele. Oesy mają od 2 do 27 kilometrów. Ale w Rosji poziom trudności przepraw sięga prawdziwego ekstremum. Odwagę, by zmierzyć się z tym wyzwaniem, miały w tym roku trzy polskie załogi: Marcin Łukaszewski i Magdalena Duhanik, którzy przed kilkoma dniami triumfowali w Magam Trophy, powracający ponownie nad Ładogę Adam Bomba i Arek Najder w Defenderze, oraz Wojciech Antoniuk i Sebastian Klonowski – właściciele amerykańskiego Scorpiona. Z Wojtkiem Antoniukiem już w drodze do Rosji rozmawialiśmy o trudach przygotowań do rajdu.

- Gdy kupiliśmy Scorpiona, plan był taki, że przetestujemy go w Polsce, dokładnie rozpracujemy, sprawdzimy, zweryfikujemy. Tak się zaczęło. Żeby go dobrze poznać, ostatecznie rozkręciliśmy go do ostatniej śrubki. Wszystko z niego wyjęliśmy, obejrzeliśmy – opowiada Wojtek. - W ubiegłym roku spróbowaliśmy swych sił na Polskiej Lidze Przeprawowej, gdzie – jak uważam – auto się zweryfikowało. Sprawdziły się również wszystkie zmiany, które w nim zastosowaliśmy. I wtedy odjęliśmy decyzję – jedziemy na Ładogę! To zawsze było nasze marzenie. Zobaczyć tę legendę, co to jest, o co chodzi. Dlaczego zaliczana jest do 3 kluczowych rajdów na świecie.

IMG_2617Łódzka załoga do Rosji pojechała „na rozpoznanie”, nie myśląc o wynikach. – Z tego co wiemy, to zupełnie inny rajd od tych, które znamy, opartych na dokładnych rodabookach -  mówi właściciel Scorpiona. – Inaczej skonstruowany, z dużym naciskiem na nawigację – waypointy, GPS, mapy… Gdzie rzeczywiście można się zgubić  w sensie dosłownym. Ale jak jest naprawdę, dopiero się przekonamy…

Ostatnie miesiące stały pod znakiem codziennej walki w warsztacie. Wojtek z kolegami pracował nad autem po kilkanaście godzin dziennie; na kilka tygodni wziął urlop w pracy. Wszystko przez niezwykle szczegółowy regulamin, który obowiązuje na Ładodze.
Co gorsza – sprawdzianu weryfikacji technicznej auta dokonują sędziowie znani ze swej aptekarskiej wręcz dokładności. Czasem liczy się każdy milimetr! – My największy problem mieliśmy z kołami – opowiada Wojtek – które były za duże. Przepisy mówią o 1043 mm, a my mieliśmy 1060 mm. Nie mieliśmy możliwości kupienia innych opon – byliśmy zmuszeni zastosować te, co mamy. Stosowaliśmy najrozmaitsze sztuczki: do opony włożyliśmy pas transmisyjny i dętkę, co miało spowodować, że guma rozejdzie się na boki, a nie w górę. W ten sposób zyskaliśmy te kilka centymetrów i teraz chyba jesteśmy w zgodzie z regulaminem. Ale przepisów jest cała masa: nadkola, drzwi, dodatkowe hamulce ręczne… Scorpion jest autem unikatowym, przygotowanym do rockcrawlingu. Trzeba było włożyć sporo pracy, by spełnić wymogi regulaminu. Na przykład nie mieliśmy wymaganego hamulca ręcznego. W tym celu  wykorzystaliśmy obwód hydrauliczny, który pozwala hamować poszczególnymi kołami. Połączyliśmy go w jeden i… już mamy ręczny! Regulamin czytałem bardzo dokładnie. Punkt po punkcie. Ale oczywiście nie wszystko udało nam się przygotować idealnie. Na przykład mamy dość głośny tłumik, a przepisy mówią o 104 decybelach. Na wszelki wypadek zabieramy ze sobą zapasowy, chromowany i ewentualnie szybko go założymy. Na pewno spotkanie z sędziami będzie taką zabawą w kotka i myszkę… Mimo wszystko idziemy „literą prawa”. Nie chcielibyśmy zrobić sobie tylko wycieczki do Petersburga…

IMG_2915Oprócz przystosowania auta do wymogów regulaminowych Łodzianie sporo wysiłku poświęcili również przygotowaniu go do zmagań w terenie. Położona nisko z przodu chłodnica w bagnach mogła się szybko zatykać, więc została przeniesiona na tył. Niestety nie udało się ściągnąć ze Stanów wymarzonej wyciągarki hydraulicznej, która jest dopiero w fazie testów – w walce zawodnikom pomagać więc będzie elektryczny Escape 20000.  Ponadto przebudowie uległ cały układ dolotowy, który trzeba było „uodpornić” na wodę, sięgającą na przeprawach nawet po dach. Testowemu zanurzeniu w wannie na 8 godzin poddany został hermetycznie zamknięty komputer. Jeszcze przed wyjazdem na wszelki wypadek odnowiony został cały układ hydrauliczny auta. Zamontowano nowe pompy i serwa. Jest też nowy alternator i dwie świeżutkie Optimy.  

Celem łódzkiej załogi jest rozpoznanie terenu. – Na Ładodze można „zarżnąć” się już pierwszego dnia – mówi Wojtek. – Dlatego wszystko trzeba robić z głową. Nie szarżować, bo przed nami wiele dni jazdy. Jeżeli sami nie poradzimy sobie i nikt z zawodników nam nie pomoże, organizatorzy mają 72 godziny na wyciągnięcie nas z opresji. A wtedy jest już po rajdzie. Generalnie na „Ładodze” trzeba mieścić się w wyznaczonych limitach czasu. I nie ważne, czy przekroczysz go o 5 minut, czy o 6 godzin. Ważne jest również kompletowanie waypointów – za ich ominięcie grozi taryfa.

gIMG_3540Scorpion zaliczany jest do klasy Proto, czyli pojazdów najmocniej zmodyfikowanych. Auta Marcina i Magdy oraz Adama i Arka kwalifikuję się do klasy TR3, jednak załoga SAM-a chce walczyć z mocniejszymi rywalami z Proto. Na przeszkodzie stoją jedynie jej zbyt małe koła, ale – jak się okazało – „przepisanie się” do klasy wyżej zawsze jest możliwe.

Polacy ściśle ze sobą współpracują. W miarę możliwości planują „grać” na Duhaników, którzy mogą powalczyć o dobry rezultat. Cennymi radami przed rajdem dzielił się Adam, który Ładogę już zna. W odwodzie jest serwisowy Jeep, który ma służyć za lotny serwis.  

Ładoga to rajd niezwykle prestiżowy zwłaszcza dla Rosjan. W sumie startuje w nim blisko 300 załóg podzielonych na wiele klas. W rajdzie uczestniczy wielu oligarchów, którzy chcą „zaznać przygody”. Po ukończeniu etapu oddają kluczyki w ręce swych mechaników i nic ich nie obchodzi. Podobno zdarzają się nadużycia, ale nietrudno je zweryfikować. W każdym aucie zamontowany jest tracklogger, który dokładnie zapisuje trasę – plik sprawdzają sędziowie, może również służyć zawodnikom jako dowód poprawnego pokonania trasy.

Najtrudniejsze jeszcze przed Polakami, ale ostatnie tygodnie przygotowań to już był prawdziwy ekstrem – morze przeróbek, formalności, papierków, tygodnie spędzone pod samochodem i wielokrotne wizyty w urzędach i ambasadach. Wszystko na szczęście udało się dopiąć na ostatni guzik. Nawet na granicy nie było problemów, bo Polacy wystarali się o wizy sportowe. Teraz przyszedł już czas na Ładogę Trophy.

Mimo obaw odprawa techniczna nie wykazała większych uchybień – Scorpion nalazł uznanie sędziów, a SAM na prośbę załogi został przepisany do klasy Proto.  

IMG_3513W sobotę po uroczystym starcie w zabytkowym centrum Sankt Petersburga wszyscy zawodnicy przenieśli się 120 km na północ w pobliże jeziora Ładoga. Tam rozegrano 12-kilometrowy odcinek specjalny, którego największą trudność sprawiały podmokłe łąki. Marcin Łukaszewski i Magdalena Duhanik zajęli 5. miejsce w klasie Proto. Załoga Scorpiona wycofała się z trasy, by zmieścić się w limicie czasu. Polski Defender z  TR3 także miał problemy i w środku nocy nie pojawił się w obozowisku. W niedzielę po 11 km OS cała kawalkada przeniesie się do kolejnego campu.

- Nie spodziewałem się, że jedenaście kilometrów można jechać aż cztery godziny - komentuje Marcin Łukaszewski. - Najbardziej charakterystyczne dziś były pływające łąki o bardzo zróżnicowanej charakterystyce i zdradliwych dziurach. Uczymy się rozpoznawać teren i wybierać odpowiednią drogę. Dziś kilka razy byliśmy w opałach i używaliśmy takich przyrządów off-roadowych, z którymi bardzo rzadko mamy do czynienia ( trapy, hi-lift ). Poruszamy się korytarzem po waypointach i to co widzimy w gps-ie nie zawsze ma odzwierciedlenie z rzeczywistością. Dopadły nas też awarie. Zaraz po starcie przedziurawiliśmy chłodnicę i ciągle trzeba było uzupełniać poziom wody. Do wymiany jest także docisk sprzęgła. Nasze auto nieco odbiega od konstrukcji konkurentów, którzy budują samochody pod kątem tej imprezy, ale wciąż jest to świetna maszyna. Na pewno mamy niezbyt odpowiednie opony, ale wyciągamy wnioski i uczymy się tu poruszać. Skończyliśmy odcinek, zmieściliśmy się w limicie czasu - to nas cieszy. Piłka jest grze, przed nami jeszcze sporo jazdy.

Text: Arek Kwiecień, PR, fot. scorpionteam.pl, Paweł Rosłoń