Z Simsonem w Pamir i afgański Hindukusz 2010 - część I

Buran poniewierał mi psychę przez lat kilkadziesiąt... Buran z wirusem. Magia przekuwania posranych pomysłów w realne przedsięwzięcia, podsycana wiatrem ze wschodu pozwalała włamywać się do tej części mózgu, która pierdoli nakazy i zakazy. Wtedy, już jako człek wolny wypływałem na suchego przestwór oceanu... Dryf mój ostatni, to wycieczka z Simsonem w Pamir i afgański Hindukusz. Wycieczka, która wryła mi się w psychę do tego stopnia, że powiedziałem sobie dość w dniu... wyjazdu. Bo ta (jak i kilka innych) nie zaczęła w tym dniu. Wycieczka zaczyna się w momencie, kiedy uwolnisz posrany pomysł. Pierdolić można w nieskończoność, ale któregoś dnia mówisz: ok, zrobię to i wtedy wypływasz…

Pierwotnie projekt był znacznie szerszy. Celem były Himalaje, po drodze Tien Szan, Pamir, Hindukusz, Karakorum i Himalaje Zachodnie. Sporo tego, ale ja się nie pierdolę w tańcu. Blisko ćwierć wieku temu, jeszcze jako student, stanąłem pod najpiękniejszą facjatką świata – Nanga Parbat. To ona, jak dziewczę w półobnażone, kuszące swym wdziękiem, skupiała moją uwagę wieczorami, gdy leżąc ze ślepiami wlepionymi w sufit, myślami błądziłem gdzieś daleko, po niebotycznych łańcuchach górskich. To, w jaki sposób pod nią dotarłem, zdecydowało o moim podejściu do życia na wiele lat. Temat sam w sobie niezwykły, ale nawet ja, z upływającym czasem, zacząłem traktować go jak sen. Dlatego chciałem tam wrócić…

1Marząc, jednocześnie analizowałem budżet i wtedy przyszedł do dyni motorower.

Po pierwsze, mało popularny środek lokomocji na dalekie trasy = 1 rajc.
Po drugie, nie trzeba na niego prawa jazdy = 2 rajc.
Po trzecie, pali mało = 3 rajc.
Po czwarte, utrata w trakcie wycieczki, nie skutkuje od razu osobistym dramatem = 4 rajc.
Po piąte, koszt jego przygotowania równy jest jednemu pełnemu przeglądowi Elwooda = 5 rajc.

Narajcowałem się nieźle.

W każdym razie, jak przyszedł, to zagnieździł się w zwojach na amen. Ten stan znany mi jest od lat, więc gdy mnie nachodzi, nie walczę... Po konsultacjach z Pastorem, wybór od razu padł na Simsona.

Był to koniec lata zdaje się. Kończył się powoli sezon, dla mnie stracony, bo obiecałem małżonce, że 2009-ty będzie naszym, wspólnym rokiem. Dla niej oznaczało to koniec z wycieczkami w ogóle, ja starałem się podkreślać, że „ten” rok ok., a potem zobaczymy. Wtedy uważałem, że stracony i faktycznie stracony był, bo ja byłem „nieobecny”. Z robotą było ch…, ze wszystkim było ch…, ale było bojowo, bo ja żyłem już swoim kolejnym projektem…

Pan Redaktor:
- Co pana ciągnie tak na ten wschód?


Pan Darek:
- Nic.

Pan Redaktor:
- ...?


Pan Darek:
- Kompletnie nic.

Pan Redaktor:
- Nic??


Pan Darek:
- Tak. Takie zwykłe, zwyczajne nic.

Pan Redaktor:
- Nie rozumiem...


Pan Darek:
- No właśnie. Żeby to zrozumieć, trzeba pojechać na wschód.

Motto:
"...nauczyć się być w świecie, oglądać go, odkrywać, zwyczajnie, nim zniknie..."

2Z końcem 2009, gdy liście już opadły z drzew, gotowa była koncepcja wyjazdu Simem, ograniczona do Korytarza Wachańskiego. Zdecydowały finanse… li tylko. Do projektu dołączył Grzegorz Szyszkowski, specjalista od dwóch kółek napędzanych siłą ludzkich mięśni.

Postanowiliśmy jechać we dwójkę, dzieląc koszty przygotowania Elwooda na pół, ale każdy z nas miał realizować odrębny projekt. To już było cuś. Jeszcze lepszym cusiem okazała się oferta złożona przez Bartka Tofela, odgrzewającego starego kotleta, czyli wyprawy himalaistów w góry afgańskiego Hindukuszu.
Sam Bartek w mijającym właśnie roku zszedł był sporą część Korytarza i przygotował nowy projekt, a jaki, to se poczitajte w tu: afganistan2010.pl...

Poczytali ten afganistan2010.pl? Jak poczytali, to możemy jechać dalej. No właśnie, by jechać, trza mieć czym. Elwood po Biesach 3 i 1/3 zakotwiczył na wiele długich, zimowych wieczorów pod domem. Odpalałem go kilka razy, przetoczyłem tam i nazad, podładowywałem akumulatory…

Ze względu na zobowiązanie, jakiego się podjąłem, maszyna nie mogła zawieść. Nie zawiodła do tej pory, ale ranga przedsięwzięcia wymagała, by sięgnąć po profesjonalne środki odnowy biologicznej. Tak moi drodzy… biologicznej, bo Elwood to żywy twór. Pokonując z nim tysiące km sam na sam, czy face tu face, jesteśmy jak syjamscy bracia. Często gadam do niego, wściekam się, potem przepraszam, klepiąc pieszczotliwie po kierownicy i desce rozdzielczej, głaszcząc ją, na naszą zgodę. Ten wierny druh bierze przyjaźń ze mną bezwarunkowo, jak pies. Wie, że w tej poniewierce mogę liczyć na niego , a on musi na mnie. On wie też, że gdziekolwiek byśmy nie pojechali, to ja bym go nie zostawił na cudzą pastwę. Wie, że z moją kulturą techniczną mogę go zaniedbać, ale nikomu nie dam go tknąć, bez mojej zgody i nigdy nie zostawiłbym go samemu sobie. Jego żelastwo, to moja druga krew.

Były na tej wycieczce dwie dramatyczne sytuacje skojarzone z Elwoodem (nie idzie o żadne awarie, była tylko jedna i spokojnie do opanowania. Zresztą w ogóle awarie to pryszcz. Nigdy się ich nie ustrzeżesz na tak długiej wycieczce). Pierwsza, to bójka na posterunku afgańskiej policji, druga to zerwanie drogi pod jego ciężarem. Obaj stanęliśmy na wysokości zadania…

3W związku z powstałymi obawami, najlepszą kliniką wydaje się dziupla Traska. To jeden z lepszych warsztatów OR w Polsce. Trasek nie jest tani, ale dobry, dlatego wybór padł na niego. Równoległe pora ruszyć w końcu z Simem, którego cały czas… nie ma. Tu z pomocą przychodzi mi Grzesiek. W momencie, kiedy pojawia się interesująca oferta z lokalnego rynku, pożycza mi 1000zł. Od siebie dokładam dwie setki i parkuję ElSimsona w… suszarni. Było to 13-tego lutego. Sim nie do końca był na chodzie, ale poprzedni właściciel włożył w niego sporo nowych tajli i trzeba było go po prostu skończyć. Wyglądało to bardzo optymistycznie plus to, że był, było milowym krokiem przybliżającym mnie do realizacji projektu.

Z Bartkiem dogadaliśmy szczegóły współpracy. Fakt, że wyprawa himalaistów zyskała statut narodowej a ja zostałem szefem „lądowego transportu”, dało mi to do ręki poparty symboliką atut w rozmowach z druga połową.

Bidula czuła już pismo nosem. Ona też zna ten „mój” stan. Dla mnie, motywujący do działania, a ją systematycznie dołujący. Do tej pory nie dostrzegałem, lub co trafniejsze, nie chciałem dostrzegać, tej ciemnej strony. Ostatecznie małżonka zapala zielone światło. Ustępuje z syndromem walczącej z wiatrakami, stawia jednak kilka warunków, które ja obiecuję spełnić.

Wszystko powoli nabiera właściwego rytmu. Przegląd Elwooda przewidziany z początkiem maja a Sima wywożę do Piły, gdzie ma się nim zająć spec od dwóch śladów (na zlecenie kolegi, który podjął się wesprzeć mnie w tym temacie).

Do listy wspierających dołącza prezes GREEN WAY S.A. z którym znam się już kilka lat i tradycyjnie Wiesiek, prezes VARIANT S.A. Nie podniecajcie się, trzema samemu ostro zapierdalać w temacie, tym nie mniej kilka konkretnych puzli wypełnia swoje miejsce, gdzie należy.

Ważne, że wszedłem na właściwe tory. Światła nie mącą mi nawet informacje docierające z Piły. Oryginalny silnik DDR (zgodnie z zapewnieniem sprzedającego miał przelatane jakieś 50km) okazuje się kupą złomu. Znaczy to tylko jedno. Niczemu, co w nim zrobiono, nie można zaufać. Na domiar złego Słowik, nie poparty inicjatywą finansową kumpla stoi w miejscu z robotą. Tak naprawdę nie chce przy nim dłubać w ogóle, nawet, gdy proponuję mu przejęcie finansowania naprawy przeze mnie. Zostaję więc z Simem, w czarnej dupie…

Muszę pilnie znaleźć kogoś w okolicach Poznania, kto podejmie się tej roboty, bo jak tak dalej pójdzie, to na same paliwo do transportu moto wydam lwią część kasy przewidzianej na jego remont.

Tu z pomocą przychodzi mi forum młodych zapaleńców Simsona. Założyłem tam topic pod tytułem: Simson wyprawowy, który szybko stał się tam najpopularniejszym wątkiem. Mój „dramatyczny” apel skutkuje szybką reakcją. Simek trafia w okolice Poznania w ręce… szesnastolatka! Hm… co będzie, to będzie! Marcin, mimo młodego wieku, zadziwia znajomością zagadnienia i bardzo chce pomóc.
Ok, więc działamy…

4W drugiej połowie maja odzyskuję sprawność finansową. Elwood wędruje do dziupli Traska, gdzie z początkiem czerwca ruszamy z gruntownym przeglądem. Jest trochę roboty. Trasek dłubie przy czołgu metodycznie. Jest mały kibel z tylnym mostem i duży z reduktorem. Oba w swoim czasie źle złożone. Most odzyskuje dawną sprawność, reduktor „powinien te wyprawę wytrzymać”.

Ale problem dojrzewa nie na tym drzewie. Zaliczam fantastyczne wesele Grześka i Ani, do tego w roli, którą, sam się dziwię, że przyjąłem. Świadczyłem tej parze. Dla mnie wyjątkowe zjawisko, bo od czasu, gdy wdepłem w środowisko budowlane, skończyło się noszenie gangów. Tu, wypadało ten jedyny odświeżyć, a wcześniej znaleźć go w szafie. Bawiłem się z moją żoną i gośćmi znakomicie. Bawiłem z nimi po raz ostatni.

Już na weselu, nikt nie dawał wiary, że jedziemy do Afganistanu. A przy tym temat poruszany był co rusz, nie wiedzieć kurwa czemu. Projekt znany rodzinie Grześka od ponad pół roku, tyle, że ja nie wiedziałem, że już Panu Młodemu wyperswadowany…

Im bliżej wyjazdu, tym ja czułem się co raz gorzej. Coś wisiało w powietrzu. Wpadając do pracy Grzegorza, widziałem na jego kompie moje maile, jako nieprzeczytane. Wymawiał się brakiem czasu na nic, z powodu nawału roboty. Nagle Elwood okazał się szrotem, niezdolnym do jazdy. Slang Traska, który z każdym dniem mnie uspakajał, powodował u mojego kolegi dreszcze niepokoju.

W 2007 i 2008 zaliczyłem dwie pionierskie wyprawy do Azji, a ten pyta się Traska, czy ja w ogóle mam jakieś klucze, by w razie W dokonać podstawowych napraw. Nie zadał tego pytania mnie... Ostatecznie rezygnuje.

Ostatnie dwa tygodnie, to niesamowity zapierdol w mojej robocie. Pracowałem po 14h dziennie. Obiecałem zabezpieczyć finansowo żonę na te dwa, czekające ją naprawdę trudne m-ce.

Ostatni tydzień to jakiś amok. Bartek załatwia ostatnie wizy: uzbecką i kazachską. Marcin finiszuje z Simem. Gadżety Pastora (duży, nieprzemakalny wór motocyklowy, ruski primus i przede wszystkim składane krzesło z oparciem!) i Lupusa (jednopowłokowy namiot Blek Dajmond, kuchenka primus, komplet aluminiowych garnków, plecak i "prawdziwy" nóż z porządnej stali - jako osobisty prezent) spakowane czekają na swoje miejsce w Elwoodzie. Dotarł również komplet olejów od Wieśka i kilka primambasów, bardzo przydatnych na czekającej mnie wycieczce.

Rozczarowany jest Trasek. Nie jestem w stanie dźwignąć kosztów i pozostałą ich 1/3 część obiecuję uregulować do końca września, po powrocie.

Cały ostatni dzień Tomek osobiście walczył z elektryką, która nagle zaczęła szwankować, gdy równo o 10.00 wystawił Elwooda z warsztatu gotowego do odbioru. Nie mógł podnieść elektrycznie opuszczanej szyby... Walczył tak z nią, centralnym zamkiem, z ginącymi prądami, światłami... do drugiej w nocy...

2010-07-01 o godz. 4.00 tuż przed świtem, starym ruskim zwyczajem usiadłem na łóżku razem z małżonką na minutku... Łzy napłynęły mi do oczu i żonie się zaszkliły. Uścisnęliśmy się mocno, jak nigdy.

- Darek... Głos jej się łamał. Darek... obiecaj mi, że wrócisz z tej wyprawy cały i zdrowy. Obiecaj!

- Wrócę, kochana i Bóg mi świadkiem, że będzie to moja ostatnia wyprawa...

Tekst: Darek 'Elwood' Czapko

CIĄG DALSZY (już wkrótce) NASTĄPI - wypatrujcie na trasek.com.pl i terenowo.pl

Artykuł dzięki uprzejmości Trasek Off-Road