Żar tropików - Rainforest Challenge 2004

By dotrzeć na linię startu w Malezji, polscy zawodnicy musieli przelecieć samolotem kilkanaście tysięcy kilometrów, a swoje samochody wysłać statkiem na kilka tygodni przed rozpoczęciem imprezy. Rainforest Challenge (28.11-7-12.2004) – jeden z najsłynniejszych rajdów terenowych świata – pod względem trudności i liczby oesów nie spełnił jednak ich oczekiwań. Historyczny wynik osiągnęli Dariusz Luberda i Szymon Polak, zajmując trzecie miejsce w zawodach.

Na start w tegorocznym Rainforest Challenge zdecydowali się najlepsi z najlepszych - Dariusz Luberda i Szymon Polak, Wojciech Polowiec i Paweł Przybyłowski oraz Piotr Kowal i Mariusz Gwizdowski – zdobywcy Pucharu Polski „OFF-ROAD PL Trophy 4x4” w trzech ostatnich latach. Dwa polskie Jeepy oraz „ES”, czyli samoróbka zbudowana na bazie Land Rovera (wszystkie auta były opisywane na łamach „Giełdy Samochodowej”) tworzyły prawdziwy polski Dream Team, który przed wyjazdem zapowiadał walkę o wysokie lokaty. Dla Polowca i Kowala była to już druga konfrontacja z malezyjską dżunglą i tropikalnym upałem – obaj zawodnicy byli członkami polskiej reprezentacji, która uczestniczyła w RFC 2001 (najlepsze miejsce z Polaków zajął wówczas P. Kowal, osiągając 9. lokatę).

Tegoroczne zawody rozpoczęły się dla Polaków bardzo optymistycznie. Pierwszego dnia odbył się prolog, na który złożyło się aż pięć – stosunkowo krótkich i łatwych do pokonania - odcinków specjalnych. Nikt wtedy nie spodziewał się jeszcze, iż będą one stanowić aż jedną trzecią wszystkich rozegranych na tym rajdzie oesów... Mimo blisko miesięcznego rozbratu z autem, OS nr 1 i 4 wygrał D. Luberda, pokazując, iż jego ostrożne zapowiedzi o chęci nawiązania rywalizacji z najlepszymi bynajmniej nie są bez pokrycia.

Po prologu auta zawodników, organizatorów, dziennikarzy i serwisantów zanurzyły się w dżungli. Zamiast czekających tam kolejnych, dużo bardziej smakowitych od tych z prologu, oesów, kolumna aut – zatrzymywana przez rozmyte rzeki i co większe wykroty - rozpoczęła żmudną przeprawę. W ciągu dwóch dni rozegrano – niejako „po drodze” (co było zresztą charakterystyczną cechą tegorocznej edycji rajdu) - tylko dwa kilkuminutowe odcinki specjalne, które nie potrafiły zaspokoić apetytu Polaków zaprawionych w rajdach polegających na całodziennej walce z terenem na czas. Później było niestety jeszcze gorzej – na (prawdopodobnie) niesprawdzonej przez organizatora trasie kolumna utknęła na dobre, niezdolna pokonać ogromnych, nawet kilkunastometrowych dziur, które powstały w wyniku ulew. Na nic zdała się blisko dwudniowa, ciężka praca w upale wszystkich uczestników RFC przy niwelacji terenu – auta trzeba było zawrócić. Chaos organizacyjny, który wówczas zapanował, spowodował, iż kolejne oesy rozegrano dopiero po paru dniach, gdy auta trafiły na przejezdną trasę. Pod względem długości odcinki nie różniły się jednak zanadto od tych z prologu – zawodnicy osiągali na nich czasy rzędu 2-3 minut. Zwiększyły się jednak trudności – czasem trzeba było „zapiąć” wyciągarkę... Choć krótkie trasy odcinków preferowały auta mocne (np. wyposażone w 350-konne silniki Toyoty Supra) i lekkie, Polacy, którzy świetnie jeżdżą technicznie, nie dawali za wygraną – m.in. OS nr 8 wygrał P. Kowal. Naszych reprezentantów nie omijały jednak awarie – W. Polowiec zmagał się z uszkodzoną sondą lambda, a w znanym z „czystości rasowej” „Esioku” (zbudowanym wyłącznie przy wykorzystaniu części Land Rovera) trzeba było wymienić wał na element Toyoty. Chwile grozy P. Kowal przeżył także na przedostatnim oesie, gdy jego auto – na szczęście niegroźnie (sic!) - dachowało.

Mimo zapowiedzi organizatora niezbyt wymagający (i znowu krótki) okazał się również finałowy, rozegrany w nocy odcinek zwany „strefą półmroku”, na którym zwyciężył W. Polowiec. W zawodach triumfowali ostatecznie Malezyjczycy: Chang Ket Kiun – Chang Ket Vui (Toyota LC) przed załogą chińsko-malezyjską: Tan Eng Joo – Lee Yit Kiang (Jeep CJ6) i polskim duetem Luberda – Polak. Łączny czas uzyskany przez zwycięzcę – na w sumie 15 oesach (!) - wyniósł nieco ponad pół godziny, co w perspektywie całego tygodnia spędzonego w dżungli usatysfakcjonowało niewielu. Słynny malezyjski „esktrem” okazał się turystycznym rajdem przeprawowym z kilkunastoma „przystankami” na czas.

text: Arkadiusz Kwiecień, foto: Robert Januszewski, archiwum P. Kowala

Dariusz Luberda – 3. miejsce w RFC 2004
Jestem bardzo zadowolony z wyniku, jaki udało mi się osiągnąć na tym prestiżowym rajdzie. Mniej cieszy mnie długość oesów, na których przyszło nam rywalizować. Nie spodziewaliśmy się, iż będziemy ścigać się tylko parę minut dziennie. Rainforest Challenge okazał się zupełnie innym rajdem, niż te, w których na co dzień startujemy. Był to rajd przeprawowy z kilkunastoma oesami jako dodatek, które rozegrano po to, by ustalić kolejność załóg w końcowej klasyfikacji.
Moim zdaniem mieliśmy szansę na zajęcie jeszcze wyższego miejsca, ale nasi rywale byli naprawdę bardzo mocni. Dysponowali jednak nieco innymi autami, lepiej przystosowanymi do oesów, na których walczyliśmy. W RFC prawdopodobnie lepiej od naszych ciężkich, przygotowanych do trudnych warunków terenowych aut, wypadłyby lekkie i szybkie rajdówki, które startują np. w Rajdowych Mistrzostwach Polski Samochodów Terenowych.
Z wyprawy do Malezji jestem zadowolony także z tego powodu, iż poznałem cudowny kraj i wspaniałych, przyjaznych ludzi.

Wojciech Polowiec – 8. miejsce w RFC 2004
Z Polski do Malezji jest ok. 12 tys. km. By wystartować w rajdzie, musieliśmy zatroszczyć się o transport aut, części zamiennych, ekwipunku, naszych serwisantów i samych siebie. Spędziliśmy 10 dni w dżungli, ale ścigaliśmy się przez zaledwie parę minut dziennie! To zupełnie nieporozumienie! W dodatku organizatorzy nie stanęli na wysokości zadania i odnotowali wiele wpadek, m.in. to z ich winy straciliśmy 3 dni na nieprzejezdnej trasie.
Oesy, na których przyszło nam walczyć, były bardzo proste i faworyzowały auta z najmocniejszymi silnikami. W czasie całego rajdu tylko trzy razy miałem okazję skorzystać z wyciągarki. Lepszym rozwiązaniem byłoby wysłanie do Malezji naszych „rempstowców”.
W Malezji miałem pecha – zabrałem z sobą komplet części zamiennych, ale w moim aucie zepsuło się akurat to, czego nie miałem – sonda lambda. Z tego powody mój Jeep był bardzo „mułowaty” i spalał ogromne ilości paliwa.

Piotr Kowal – 9. miejsce w RFC 2004

RFC 2004 miał najmniejszą w historii liczbę odcinków specjalnych - tylko 15, z czego 5 rozegrano na prologu. Zdecydowana większość odcinków nie wymagała użycia wyciągarki, zawodnicy musieli za to wykazać się umiejętnością szybkiego przemieszczania się po oesach typu slalom gigant przodem lub tyłem, raz z zamianą kierowcy z pilotem. Sprzyjała temu wyraźnie sucha w tym czasie pora monsunowa - deszcz przeszkadzał zawodnikom w zasadzie tylko na końcówce prologu.
W teamie Polska należy docenić duże zgranie zawodników, mechaników i załóg wsparcia. Lider, Darek Luberda, jak sam twierdził, starał się jechać na 100% możliwości swoich i 110% możliwości sprzętu. Jedno i drugie nie zawiodło – nasi zostali najlepszą załogą zagraniczną w RFC. Pozostałe polskie załogi zajęły nie najgorsze miejsca w pierwszej dziesiątce (na 29 sklasyfikowanych załóg), jednak ambicje były większe. Wyszły błędy wynikające z ekspresowego tempa przygotowania aut, zabrakło opanowania tremy, Polacy spodziewali się też trudniejszych tras. Jak zwykle nie brakło jednak ducha walki i jest to rzecz najważniejsza.


Artykuł opublikowany w czasopiśmie "Giełda Samochodowa", nr 103/2004 (962)z dnia: 31 grudnia 2004 roku.