MUTT 2017 - trzy dni ciężkiej orki w terenie

Wróciliśmy na MUTT-a po trzech latach przerwy i tegoroczny trochę nas zaskoczył. Szczególnie ilością wody, jak i naprawdę konkretnymi trawersami. Nie ma lipy! Jeśli ktoś chce spędzić około 20 godzin w czystym terenie, a nie bzykać dwugodzinnych oesów to impreza w sam raz dla niego. Polecamy wyjazd bez serwisu, dzięki czemu po powrocie na bazę trzeba wolny czas podzielić na sen  i reanimację dzika. Niewielka ilość snu spowodowała, że wróciliśmy do domu konkretnie wymęczeni.

Mutt2Prolog zgodnie z planem miał być lajtowo poleciany. Jednak jak kiero zobaczył start równoległy to wiadomo, co się stało pod jego kaskiem:) Gdy rajdówka z pierwszej pary wybokowała, trochę ochłonął, ale nie na długo...;)

Nocka poszła podobnym tempem. Rozpoczynała się szybkim odcinkiem czasowym. Żeby za dużo nie pisać, warto zacytować sędziów z mety, którzy mówili, że nawet oni słyszeli te łamane drzewa:) Innymi słowy podjarany poprologowo kiero dał dupy i poszedł w pizdu. Potem 5 oesów nocnych szukanych na gliwickim poligonie według koordynatów. Do ostatniego szliśmy już jak przecinaki. Jednak nigdy nie może być zbyt pięknie. Wjazd na początek uroczej próby Dupna Wtopa i utrata wspomagania oraz - jak się już w warsztacie okazało - złamany korpus mechanika skutkujący klinowaniem liny. Dramat. W gnoju po maskę leżały w poprzek kilkunastometrowe drzewa, które powoli wyrywaliśmy mechanikiem i maczetą. Potem małe trawersy bez steru i powrót w gnój. Próbę zaliczyliśmy, ale przekroczyliśmy limit czasu dla oesu i trochę popsuliśmy Rumburaka.

Dzień drugi, blady świt, akcja reanimacja sprzętu, śniadanie i w bój na Kotlarnię. Dzisiaj bez prób, za to zaliczyć trzeba całą, wielogodzinną trasę, zbierając pieczątki potwierdzające jej pokonanie. Kto był na Kotlarni, ten wie. Co ważne, przez cały dzień nie wiedzieliśmy, ile kilometrów przed nami. Jechaliśmy, jechaliśmy i końca nie było widać. Cały czas teren. Gnój, rowy, trawersy (małe, ale ciasne i upierdliwe), zwalone drzewa i niekończące się próby wodne często sięgające nam do połowy szyby. W wielu miejscach brak drzew, co działało na wyobraźnię. Po niektórych próbach wodnych gotowi byliśmy układać szanty o Rumburaku, bo czuliśmy się już niemal jak żeglarze;) Dzień zakończony kompletem, a także kilkoma drobnymi usterkami i obrotami silnika na poziomie 2600 (ku rozpaczy załogi, bo Rumburak wtedy nie idzie).

Serwis do świtu i dzień trzeci pod hasłem „nie ufaj Szaremu”;) Na starcie dostaliśmy info, że dzisiaj tylko szybkie oesiki, trialiki, zero gnoju, pełen relaks. U nas wielki banan, bo to jest to co lubimy my, czyli zapierdalanie, i to co lubi Rumburak, czyli wykrzyże. Zawsze w takich momentach mam ochotę zadzwonić do Dominika (Samosiuka – konstruktora Grata - przyp. Red) i pogratulować mu projektu. Często sam nie mogę uwierzyć, w jakich sytuacjach mamy jeszcze koła na ziemi - . Wykrzyż i wyważnie  pierwsza klasa!

Mutt3Wrodzona nieufność nie pozwoliła nam jednak zrezygnować z pianek i poszliśmy. Pierwszy oes  - szybki. Kiero odpalił i po 300 m zameldował, że pedał hebla wpadł w podłogę. Koniec hamulców. Reszta oesu poszła na fantazji i zrobiliśmy najlepszy czas. Potem akcja „klepanko rurek hamulcowych”, dzięki której po uzupełnieniu płynu odzyskaliśmy kontrolę nas lewym przednim kołem. Efekt bardzo ciekawy. Przy dużej prędkości, po dotknięciu hebli Rumburaka od razu wyrzucało niebezpiecznie z trasy w lewo. Na szczęście większość oesów szybkościowych miało dużo zakrętów w lewo, więc jakoś to ogarnęliśmy:):):) Później niestety zaczął się gnój i bardzo konkretne trawersy, a o głębokiej wodzie przez grzeczność nie wspomnę. Doturlaliśmy się jednak do mety (obroty udało się rano naprawić i dzik warczał jak trzeba). Zrobiliśmy komplet i wygraliśmy dzień. Oczywiście najtrudniejszy trawers robiliśmy na kapciu i z urwanymi blokadami, bo ciasny był okrutnie. Udało się odrobić większość strat w nocki i wylądować na drugim placu.

Impreza konkret, dobrych zdjęć nie mamy, bo tam gdzie było grubo foto nie dotarło, a pilot miał pełne ręce roboty:) Teren, organizacja, sędziowanie, nagrody, baza - pierwsza klasa. Było grubo i warto!

Text: Maciej „Kopara” Radomski, pilot Jarka Andrzejewskiego (www.walterteam.pl)