Croatia Trophy 2010 - rajd (nie)zapomniany

Rajd Croatia Trophy latami postrzegany był w Polsce jako najtrudniejsza, a zarazem najważniejsza impreza ekstremalna roku. Swego czasu odnosiliśmy w niej ogromne sukcesy -  edycję 2006 zwyciężył polski superduet: Darek Luberda i Szymek Polak; kilka razy z rzędu zawody w klasie ATV wygrywał Jacek Bujański wraz z kolegami. Ale w roku 2007 polscy off-roaderzy popadli konflikt z organizatorami i odtąd nasze terenówki omijają chorwackie bezdroża. Czas może jednak powrócić na Bałkany - organizacja rajdu podobno znacznie poprawiła się, rywale z całej Europy wciąż są wyśmienici, a trasy nadal pozostają nieprzeciętnie trudne... Nad startem w edycji 2011 zastanawia się obecnie nasza czołowa załoga ekstremalna: Marcin Łukaszewski i Magda Duhanik, których nazwiska pojawiły się już na liście startowej. Innych, jeszcze nieprzekonanych, zapraszamy do przeczytania relacji z edycji 2010.

Croatia Trophy 2010 zgodnie z tradycją rozpoczęła się od widowiskowego prologu. Na jego starcie stanęło aż 58 załóg reprezentujących 16 krajów świata. Honoru Polski bronili kierowcy quadów: Jarosław Małkus i Edward Świdziński, którzy toczyli walkę z wirtualnym przeciwnikiem.

Zadaniem prologu było wyznaczenie kolejności startowej do pierwszego etapu rajdu. Nie wszyscy więc garnęli się, by walczyć o jak najlepsze czasy – w rajdach ekstremalnych przecieranie trasy ma swoje plusy i minusy… Prolog był stosunkowo szybki i łatwy; jedynie krótki fragment, obficie podlany przez organizatora wodą, stanowił potencjalne zagrożenie, ale i tak większość samochodów pokonywała go bez użycia wyciągarki. By rywalizacji nie zabrakło rumieńców, na trasę ruszały równocześnie trzy pojazdy. O tym, że w rajdach maratońskich naczelna zasada brzmi, że należy „spieszyć się powoli”, zapomniał kierowca Toyoty z mostami Unimoga, Burkhard Eggemann, który już niedługo po starcie urwał koło w swym monsterze i resztę dnia spędził w Zagrzebiu na poszukiwaniu części zamiennych. Ostatecznie trzy pierwsze miejsca zajęli kierowcy Jeepów; faworyci, czyli Thomas Shuker i Jasmin Moll, zadowolili się miejscem 8.

Etap pierwszy stanowił sprawdzian nie tyle umiejętności, co przede wszystkim doświadczenia załóg. Kleiste błoto, wąskie koleiny i niebezpieczne stromizny to cechy, z których słynie chorwacki ekstrem. Pokonanie wszystkich przeszkód jest możliwe, o ile załoga zachowa zimną krew – niestety nie wszyscy potrafili opanować buzującą w ich żyłach adrenalinę. Najlepsi kierowcy – Węgier Boros Csaba (znany polskim zawodnikom ze startów prototypowym UAZ-em w pamiętnym cyklu Europtrophy 2005), Harald Seyfried (również dobry znajomy m.in. Darka Luberdy i Wojtka Polowca) oraz Thomas Shuker – jadąc równym tempem, do mety dotarli po dwóch i pół godzinach walki. Ponad połowa zawodników na pokonanie tego samego dystansu potrzebowała dwa a nawet trzy razy dłuższego czasu…

Kolejnym wyzwaniem tegorocznej „Croatii” był Trophy Day – etap unikatowy, rzadko spotykany na innych rajdach, polegający na rywalizacji… zespołowej. Zawodnicy zostali podzieleni przez organizatorów na teamy złożone z pięciu pojazdów, które musiały wspólnymi siłami zaliczyć ekstrawaganckie zadania. Jednym z nich był przejazd po moście ułożonym z pni drzew - niby nic trudnego, ale przeprawę należało zbudować samemu przy użyciu off-roadowych akcesoriów…

O odpoczynku nie było mowy. Kilka godzin po zakończeniu Trophy Day kierowcy musieli ustawić samochody na starcie etapu nocnego. Rajd Croatia Trophy to z pewnością nie wakacje… W mroku nocy leśno-błotne przeprawy stały się jeszcze bardziej wymagające i pełne pułapek. Trzeba było zapomnieć o całodziennym zmęczeniu i ponownie zmobilizować psychikę i siły do walki.

Off-roadowa galopada trwała. Kto zamarudził na nocnej trasie, ten mógł spóźnić się na start kolejnego etapu, którego formuła stanowiła nowość w dotychczasowej historii rajdu. Zawodnicy przyzwyczajeni do konfrontacji sam na sam z dziką przyrodą tym razem musieli zmierzyć się „zderzak w zderzak” w bezpośrednim boju na trzyipółkilometrowej trasie, która – jak przystało na prawdopodobnie najtrudniejszy rajd ekstremalny w Europie – była pełna błotnych zasadzek. Wszyscy musieli pokonać dwanaście okrążeń pętli, walcząc z uciekającym czasem i rywalami. Wzorem wyścigów Formuły 1 każdy musiał również obowiązkowo zaliczyć wizytę w „pitstopie” i dokonać w jej trakcie samodzielnej wymiany kół. Jednym zadanie to zabierało kilka minut, innym kilkanaście…

Taka dawka off-roadu spokojnie wystarczyłaby już na niejeden rajd. Ale na Croatii Trophy był to dopiero… półmetek. Tak naprawdę, po odsianiu najsłabszych załóg, dopiero teraz zawody weszły w decydującą fazę. Mocno już umęczeni zawodnicy o odpoczynku mogli tylko pomarzyć. Etap piąty, zaledwie 58-kilometrowy, z pozoru wydawał się niezbyt długi i trudny. Ale chorwackie lasy kryją niezliczoną ilość terenowych niespodzianek. Rzeczki, rowy, głazy, przewrócone pnie drzew, mniejsze i większe bagienka potrafiły utrudnić życia nawet największym twardzielom. Niektórzy, 14 godzin po starcie, wciąż znajdowali się na trasie…

Jeśli etap piąty był trudny, to etap szósty – oferujący podobną w charakterze, ale dłuższą i na dodatek skąpaną w deszczu trasę – był jeszcze trudniejszy. Dla zawodników oznaczało to tylko jedno: błoto, błoto, całe masy błota! Nic dziwnego więc, że o godzinie 11 w nocy sporo uczestników rajdu znajdowało się zaledwie w połowie trasy, zaś sędziowie pilnujący przeszkód pod koniec etapu umierali z nudów, czekając, by ktoś w końcu był łaskaw zjawić się na ich stanowisku… W tej sytuacji organizatorzy podjęli słuszną decyzję o skróceniu etapu.

Kto spodziewał się, że dzięki temu etap siódmy również zostanie trochę „przycięty”, był w błędzie. Co więcej, jak się okazało, „siódemka” pierwotnie była planowana jako „jedynka”, która miała dać upust energii nagromadzonej przed startem przez zawodników. Umęczone auta i ich załogi ponownie więc stanęli do nierównej walki z błotem, wodą, deszczem, głazami i zmurszałymi pniami drzew. Warto było nie poddawać się – w końcu był to już przedostatni etap! Ci, którzy ocaleli, robili więc wszystko, by nie polec tuż przed metą. Niektórzy na strome podjazdy wspinali się nawet… tyłem, nie mogąc skorzystać z popsutej wyciągarki przedniej.

Dopiero etap ósmy, po całotygodniowej walce, dawał wytchnienie, będące nagrodą za ogromne trudy zmagań. Finałowe 40 kilometrów zawodnicy pokonywali skąpani w promieniach długo wyczekiwanego słońca. Na sam koniec mieli nawet okazję… umyć samochód, bowiem tuż przed metą czekała na nich przeprawa przez rzekę Glina. Uff. Nareszcie można było odetchnąć…

Po raz kolejny rajd Croatia Trophy zwyciężyła niemiecka para Thomas Shuker-Jasmin Moll, startująca Mercedesem G. Szkoda, że na starcie zabrakło polskich samochodów, bo przydałoby się znów potwierdzić supremację naszego off-roadu w świecie. Jest szansa, że w przyszłym roku to się zmieni – na liście startowej CT 2011 znajdują się nazwiska Marcina Łukaszewskiego i Magdy Duhanik – obecnie naszej najlepszej załogi ekstremalnej.

Text i foto: Arek Kwiecień / Sigma Pro


fot. Arek Kwiecień / Sigma Pro

Więcej o Mercedesach przeczytacie na portalu Mercedes4x4.plMerc_logo